„Jak człowiek może
osiągnąć taki stan? Jak to możliwe, by zdecydować się na śmierć, a potem zająć
się bieżącymi sprawami jakby nigdy nic? Jeśli to da się zrobić – czemu nie dało
się żyć dalej?”
Ta recenzja jest niespodziewana. Teoretycznie powinien się
tu pojawić Pierwszy Śnieg, który skończyłam czytać wczoraj. Miałam w planach
sięgnięcie po Charlotte Link, ewentualnie Cudowne tu i teraz, tylko że żadnej z
tych książek nie mogłam znaleźć. Zapadły się jak kamień w wodę albo jak pilot,
kiedy akurat chcę pooglądać telewizję (rzadko spotykane zjawisko, a jednak się
zdarza!). Pod ręką leżała książka Gayle Forman – „Byłam tu”. Kupiłam ją na
całkiem fajnej promocji w księgarni Świat Książki, w przypływie kompulsywnych
zakupów wywołanych wszechogarniającym mój mózg napisem SALE. Kosztowała mnie całe 14.99 i raczej nie
spodziewałam się po niej zbyt wiele, ot, pozycja młodzieżowa, taka na chwilę
relaksu.
„Nie mają pojęcia, o
czym, u diabła mówią. Nie wiedzą jak to jest budzić się rano i czuć tylko
gniew. Nic więcej, co pozwoliłoby przetrwać dzień. Jeśli zostanie mi on
odebrany, będę jak otwarta rana. Bez szans.”
Zaczęłam ją czytać wczoraj późnym wieczorem i wywołała u
mnie sporo mieszanych emocji. Zacznijmy od fabuły – młoda dziewczyna popełnia
samobójstwo. Jej bliska koleżanka, wciągnięta w wir żałobnych uroczystości, przeżywa
tę śmierć na swój sposób. Od pierwszych stron czujemy jej gniew. Na początku
wydaje się on bardzo nieprzystający do sytuacji i mówiąc wprost – egoistyczny. Rodzice
jej przyjaciółki, z którymi główna bohaterka – Cody – była bardzo związana,
proszą ją o drobną przysługę. Przywiezienie rzeczy Meg z akademika. Cody
podejmuje się tego zadania, a sekwencja zdarzeń z jaką się zderza sprawia, że
zaczyna odczuwać potrzebę zrozumienia motywów, które kierowały jej przyjaciółką.
„Rozmowy, po których
następnego dnia zataczałyśmy się z niewyspania, ale były one nam równie
niezbędne do życia jak choremu transfuzja. Momenty nadziei rozsypane jak brokat
na ciemnej tkaninie małomiasteczkowego życia.”
Powiem szczerze, że zwykle męczy mnie styl pisania, którym
posługuje się autorka. Książka niemalże nie zawiera opisów miejsc, w których
główna bohaterka się znajduje. Na całość składają się krótkie zdania, które
przedstawiają nam sytuacje, ewentualne opisy tyczą się głównie bohaterów,
dialogi są dość proste. Długo zastanawiałam się, czy ten styl mi przeszkadzał w
tej książce, ale wydaje mi się, że nie. Co więcej, mam wrażenie, że ta prostota
prowadzonej narracji sprawiła, że sedno problemu zostało wyeksponowane idealnie,
że cała nasza uwaga została skoncentrowana na głównym wątku. Samobójstwo jest
tematem, który ostatnio w literaturze młodzieżowej pojawia się stosunkowo
często, mimo wszystko ta książka mnie ujęła. Pokazała problem w surowy sposób.
Przepełniony bólem i ciszą dom rodzinny, przyjaciele i znajomi, którzy żyją
gniewem i niezrozumieniem, niepotrzebne już rzeczy, które kiedyś były dla kogoś
ważne.
„Kiedy zbieram się do
wyjścia, Sue pakuje mi tuzin babeczek na drogę. Są pokryte złotym i różowym
lukrem. Urocze, radosne kolory. Nawet jedzenie kłamie.”
Akcja dzieje się w niewielkim miasteczku, więc nieodłącznym
elementem są krytyczne uwagi mieszkańców, którzy z pełnym przekonaniem uznają,
że rodzice powinni zauważyć, że coś jest nie tak. Zawsze mnie to poraża, ale
wszyscy się z tym spotykamy. Rodzice powinni wiedzieć, widzieć, zapobiec. Ale
przecież to tak nie działa. Pozornie wszyscy są przecież przejęci i przesyłają
kwiaty, laurki z wyrazami współczucia, dzielą się uściskami. Pod pozorami kryje
się jednak prawda, o której nikt nie chce wiedzieć. Po śmierci pozostaje więc
nie atencja, nie zainteresowanie, nie wieczny podziw. Nie będzie pomników i
tego co po niej zostało. Pozostaje tylko pustka.
„Istnieje różnica
między zażywaniem naturalnych substancji – takich jak peytol – w celu
uczestniczenia w doświadczeniu rozszerzającym świadomość, a pozwalaniem, by
banda robotów w lekarskich kitlach manipulowała chemią twojego mózgu. Oni
potrafią sprawić, że będziesz czuła i myślała określone rzeczy. Czytałaś „Nowy
wspaniały świat”? Te najnowsze cudowne leki to nic innego jak Soma. Rządowo
produkowany narkotyk, mający wytłumić wszelką indywidualność i zdusić opozycję.
Odczuwanie swoich uczuć jest aktem odwagi.”
Cody podążając szlakiem, który pozostał po Meg, stara się
zrozumieć nowe życie przyjaciółki, które pojawiło się, gdy wyjechała na studia.
W między czasie dowiadujemy się więcej o życiu bohaterów drugiego planu. O ich
drodze, problemach rodzinnych, relacjach, jakie panują w ich domach. Świetne
jest to, że choć Gayle jest pisarką amerykańską, świat który wykreowała, równie
dobrze pasuje do naszych realiów. Nie jest to życie bogatych dzieciaków z
dobrej dzielnicy. Bohaterowie są różnorodni i niestereotypowi. Wywodzą się z
różnych środowisk, muszą sobie radzić ze swoimi problemami i życiem, nawet
kiedy sytuacja nie sprzyja dobrym decyzjom. Podoba mi się również sposób
ukazania relacji międzyludzkich. Każdy bohater ma tu dwie strony, nie ma
postaci z gruntu złych, jak i tych idealnych, podobnie zresztą, jak w realnym
życiu.
„Piekło to inni
ludzie.”
Moim zdaniem autorka zrobiła przy tej książce świetną
robotę, myślę też, że sporo emocji kosztowało ją stworzenie tego wszystkiego.
Widać zaangażowanie i walkę o to, by przedstawić problem tak, aby jak najlepiej
odzwierciedlał on rzeczywistość. Dużo mówią nam na ten temat ostatnie strony, w
których zdecydowała się zawrzeć refleksje na temat powstawania książki oraz osobiste
przemyślenia zarówno na depresję, jak i życie głównych bohaterów.
„Odmowa podjęcia
leczenia depresji niczym się nie różni od odmowy podjęcia leczenia anginy. Wyobraźcie
sobie, że ktoś chory na nią nie chce przyjmować antybiotyków ani leżeć w łóżku.
To właśnie zrobiły one. Dostał diagnozę anginy i szukały porad w sieci. A tam
przeczytały, że powinny codziennie wypalać paczkę mocnych papierosów i uprawiać
jogging w deszczu.”
Wydaje mi się też, że książka niesie naprawdę mocne
przesłanie i jest istotna. Szczególnie teraz, gdyż żyjemy w czasach, w których
problem depresji jest coraz częstszym zjawiskiem, a liczba prób samobójczych,
właśnie wśród młodych ludzi, wzrasta systematycznie, z roku na rok. Myślę, że
tej pozycji udało się uniknąć efektu nadmiernej ekspozycji samobójstwa, a jego
prezentacja nie była gloryfikacją. To ważne, przede wszystkim dlatego, że autor,
który decyduje się na powzięcie na warsztat, tak trudnego tematu, musi liczyć
się z konsekwencjami, jakimi może być na przykład tzw. Efekt Wertera, czyli
wzrost liczby samobójstw po ekspozycji motywu samobójstwa. Z podobnym efektem stykamy się, gdy osoba znana i rozpoznawalna podejmie taki krok, a także kiedy spotkamy się z tym w naszym najbliższym otoczeniu.
„Życie bywa ciężkie i
piękne, i skomplikowane także. Ale oby było jak najdłuższe. Z perspektywy
długiego życia widać, że niczego nie można przewidzieć. Że okresy ciemności
przychodzą i odchodzą – czasem wspierane dużym wysiłkiem – ostatecznie pozwalając
słońcu świecić dalej."
Podoba mi się również to, że autorka zdecydowała się podkreślić,
iż depresja to choroba. Wiem, że to jest wiadome, jak i, że to trudny temat,
ale w dobie, kiedy internetowe poradniki pt. Jak walczyć z depresją, radzą
ludziom by wyszli na spacer lub wzięli się do roboty, a na forach internetowych
można przeczytać niewybredne komentarze, które w postach wybitnie depresyjnych
upatrują nieudacznictwa życiowego, wydaje się ważne, by powtarzać te słowa do
znudzenia. Dzięki słowom, które autorka zdecydowała się przekazać czytelnikowi,
jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że ta pozycja jest warta
uwagi. Nawet jeśli początkowo miałam do niej bardzo mieszane uczucia.
„Jeśli jesteś w
ciemnościach, może ci się wydawać, że tak już będzie zawsze. Że będziesz się w
niej błąkać samotnie. To nieprawda. Tam na zewnątrz są ludzie, gotowi pomóc ci
odnaleźć wyjście.”
Wiem, że te słowa także brzmią jak pusty slogan, szczególnie
dla osoby, która zmaga się właśnie z tym trudniejszym etapem w życiu. Mimo
wszystko uznałam, że warto je przytoczyć. Pozycja zaskoczyła mnie bardzo
pozytywnie. Myślę, że nie jest to lekka lektura, choć czyta się ją naprawdę w
tempie błyskawicznym, to w głowie kłębią się przy niej naprawdę różne myśli, a
potem trudno się od tych rozważań odciąć. Gotowa jestem przyznać jej 8.5/10
punktów. Poruszyła we mnie pewną strunę, wzruszyła mnie, doprowadziła do tego,
że nie mogłam jej odłożyć i głęboko utkwiła w moich myślach. Komu bym ją
poleciła? Myślę, że młodym odbiorcom powinna się spodobać, bo i do młodzieży
jest skierowana. Nie mówię, że spodoba się wszystkim, bo chyba nie ma takiej
książki, która wszystkim by się podobała. Być może, jeśli ktoś przeczytał już
dużo pozycji dotyczących tej tematyki będzie mniej zadowolony, choć akcja jest
poprowadzona na tyle dobrze, że w zasadzie wyczekuje się zakończenia i
rozwiązania tej sprawy, trochę jak w kryminale. Ja nastolatką już nie jestem, ale przyznam, że książka nie jest infantylna, więc jeśli kogoś starszego zainteresuje, to język autorki, jak i kreacja bohaterów, raczej nie odstraszają.
Tak czy inaczej – polecam. J
Dajcie znać, jeśli ją czytaliście, co o niej sądzicie. A może czytaliście inne
powieści dotyczące tematu samobójstwa? Lubicie tę autorkę? Polecacie inne
pozycje jej autorstwa?
Pozdrawiam Was serdecznie!
Cass