„Może nie musimy
składać fragmentów świata w całość. Może to my nimi jesteśmy.”
Rachel Cohn i David Levithan postanowili napisać książkę
osadzoną w klimacie muzyki, oczywiście o miłości. Przeczytałam historię Nicka i
Norah niemalże w jeden wieczór i od tej pory dumam, na czym przede wszystkim
powinnam skupić się w mojej recenzji. Bardziej interesujący wydaje mi się być
wątek muzyczny, a także mocno wolnościowo-lewicujące postaci bohaterów. Wątek
miłosny był w porządku i o nim też kilka zdań warto by napisać, ale to, co mnie
najbardziej urzekło kryje się w konstrukcji bohaterów. Znajdują się oni gdzieś
na granicy tego co nazywamy kontrkulturą z obywatelskim wsparciem dla idei, w
ich mniemaniu (cóż, w moim też) słusznych. Co ciekawsze – wszystko to
przedstawione jest tak, by było interesujące dla młodego odbiorcy, a
jednocześnie pasowało do postaci nastolatków.
„Lou to stary punk,
który działał na scenie, kiedy The Ramones byli jeszcze głównie ćpunami, a
dopiero w drugiej kolejności muzykami, kiedy punk oznaczał coś więcej niż
masową koncepcję marketingową, stworzoną głównie dla dzieciaków spoza miasta.”
Zacznijmy więc od wątku muzycznego. Wróćmy na chwilę do
czasów liceum. Nie mam pojęcia, jak to wyglądało w Waszych warunkach, choć
przypuszczam, że podobnie. Tak jak dzisiaj mamy dziewczyny kochające One
Direction, czy Justina Biebera, wciąż mamy ludzi, którzy alternatywnie szukają
klimatów retro, gdzieś migoczą nam zakapturzeni fani rapu, a obok nich spotkać
możemy fanatyków naprawdę ostrych brzmień. To bardzo spłycony obraz
rzeczywistości, ale mam wrażenie, że w młodości trochę definiujemy się przez
muzykę, jakiej słuchamy. Szukamy ludzi, którzy będą podzielać nasze pasje, a
jeśli jedną z nich jest muzyka, łączymy się w grupy. Razem wybieramy podobne
koncerty, wyjeżdżamy na festiwale, komentujemy nowości wydawnicze. Jeśli nie
znajdujemy takich ludzi, mamy szansę komunikować się z nimi przez internet,
poznawać na wydarzeniach muzycznych. Możemy rozważać wyższość pierwszej płyty
nad drugą, wychwalać kreatywność naszego ulubionego wykonawcy, zachwycać się
brzmieniem gitary, czy podziwiać teksty. Podobnie jest u naszych głównych
bohaterów. Nick sam tworzy teksty, gra w kapeli, jest częścią tego, co kocha.
Norah wydaje się być zdeklarowaną alterglobalistką i pacyfistką, która w muzyce
znajduje to, co dla niej najważniejsze. Poznają się na koncercie i w zasadzie
cała fabuła rozgrywa się tej jednej nocy.
„To ten typ faceta, w
obecności którego dziewczyny takie jak ja momentalnie sztywnieją. Instynktownie
wyczuwam, że jest w nim mnóstwo poezji. (…) Jestem mniej-niż-pięciominutową
dziewczyną, która przez jeden – zbyt krótki – pocałunek zdążyła sobie wyobrazić,
jak mogłaby potoczyć się ta noc.”
Nick, jak przystało na wrażliwego tekściarza i muzyka,
właśnie przeżywa swój ogromny zawód miłosny i rozstanie. Norah ma być tylko tą
pięciominutową dziewczyną, ale ich historia nie kończy się w tym momencie, w
związku z czym mamy szansę dowiedzieć się co nieco o przeszłości naszych
głównych bohaterów. Wydaje mi się, że Nick w realnym świecie mógłby być nieco
irytujący i to nie jego zapamiętujemy przede wszystkim. Zapamiętujemy za to
Norah. Książka jest pisana z podziałem na role, więc możemy się zapoznać z
perspektywą zarówno jednej, jak i drugiej strony. I to właśnie jej historia jest o wiele
ciekawsza. Pełna nastoletniego buntu, stawiania czoła światu, a może nawet
wychodzenia z nim na typową czołówkę. Walenia głową w mur, krytyki systemu, złych
decyzji, lepszych decyzji. Postać ta jest mocna, a jednocześnie realna i daleka
od wyidealizowania.
„Feminizm powinien działać na zasadzie
all-inclusive i obejmować walkę o wszystkie aspekty równości między płciami:
wyzwolenie seksualne, równą płacę za pracę i fundamentalne prawo każdej
dziewczyny do wyrażania uznania dla chłopięco-chłopięcego buzi-buzi.”
Książka wydaje się być też manifestem lewicowych poglądów.
Wszędzie wokół pojawiają się homoseksualiści, kobiety wyzwolone, wolność,
krytyka rządów Busha (jednego, jak i drugiego), prawa kobiet, pokój, misje ONZ,
czy problem kultury masowej i konsumpcjonizmu. Nie są to wypowiedzi naukowe, a raczej
takie, które idealnie pasują do zbuntowanej nastolatki, a jednocześnie trafiają
w sedno rozterek, z jakimi przychodzi się mierzyć młodemu pokoleniu. Książka
jest w zasadzie zbiorowiskiem fantastycznych tekstów na ten temat, które poza
swoim zabawnym wydźwiękiem, dają nam nieco do myślenia.
„Pewnie masz mnie za
okropną jędzę z planety Schizofrenia, ale przysięgam, że wcale nie chcę Ci
mieszać w głowie. To w mojej jest bałagan i siłą rzeczy wciągam Cię w swój
chaos. (…) Łatwiej mi się odnaleźć, kiedy facet zachowuje się jak dupek. Wtedy
wiem, czego się spodziewać.”
Powracając do wątku miłosnego – jest przedstawiony naprawdę
ok. Nie jak w wyidealizowanym erotyku, czy romansie, a raczej tak, jak to
wygląda w życiu realnych nastolatków. Mimo wszystko nie porwał mnie tak, jakbym
chciała. Było to lekkie, przyjemne, a jednocześnie mocno przewidywalne. Poza
tym po raz kolejny muszę zaznaczyć, że ja już nie jestem nastolatką. Możliwe,
że czytając tę książkę jakieś 10 lat temu, byłabym zafascynowana historią Nicka
i Norah. Dzisiaj uważam, że było to coś, co można określić mianem – ok.
„I wanna hold your hand. Chcę trzymać
cię za rękę. Pierwszy singiel. Genialny. To prawdopodobnie najlepsza piosenka
na świecie. Trafili w sedno, właśnie o tym marzymy. Nie chcemy spółkować jak
napalone króliki 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Nie chcemy też
tkwić w małżeństwie, które będzie trwało sto lat. Nie chcemy porsche,
obciągania w toalecie, czy rezydencji za milion dolarów. Nie. Chcemy trzymać
się za ręce.”
Natomiast spostrzeżenia, które pozostają gdzieś pomiędzy
strefą muzyczną, a miłosną opowieści, bardzo często są niezmiernie atrakcyjne i
interesujące, trafne i ciekawe. Mam wrażenie, że ta część książki wychodzi na
pierwszy plan. Podobnie rzecz się ma, gdy spojrzymy na bohaterów drugiego
planu. Tak naprawdę nic nie jest czarno-białe, albo okazuje się, że nie jest,
gdy zagłębimy się w lekturę nieco dalej. To jest to, czego często w młodzieżówkach
brakuje. Zła dziewczyna zawsze musi być zła do szpiku kości, dobra najlepiej,
gdy jest szarą myszką i nie radzi sobie z własnym życiem, chłopak z zespołu
pewnie będzie podrywaczem, a główny bohater przejdzie magiczną przemianę. Tutaj
całe szczęście nie jest aż do bólu schematycznie, co nie znaczy, że historia
staje się wybitnie zaskakująca.
„To najlepsza kapela
punkowa z nazwą, która ma podkreślać apatię pieprzonych ksenofobów z tego
kraju, ślepych na postrach, który sieją jego przywódcy wśród reszty narodów
świata, przejętych błahostkami. (…) Ich teksty trafiają w to, co po prostu złe –
atakują zwolenników posiadania broni, przeciwników aborcji i homofobów, by
przypomnieć słuchaczom, o co warto walczyć.”
„Przy okazji, Tal:
tak, uważam, że Palestyńczycy zasługują na własne państwo.”
Za co należą się brawa dla autorów? Za cytaty. Zdecydowanie
i niezaprzeczalnie. Obiecuję Wam, że niejednokrotnie uśmiechniecie się pod
nosem, czytając kolejne zdanie. Może nie wczujecie się w fabułę, może wyda Wam
się miałka i dziecinna, nieważne. Nawet jeśli tak będzie, tutaj cytaty ratują
sytuację, przynajmniej w moim odczuciu.
„Nie wiem, w jaki sposób świat uległ
rozpadowi. Nie jestem też przekonana, czy faktycznie istnieje Bóg, który może
nam pomóc w układaniu go na nowo. Ale sam rozłam jest dla mnie niepodważalny.
Rozejrzyj się. Na świecie jest tyle zniszczenia. Co minutę, co sekundę,
pojawiają się nowe sprawy, o które można się martwić. Nie masz wrażenia, że
nasz świat staje się coraz bardziej fragmentaryczny?”
Książce przyznałabym ocenę 6.5/10. Jestem trochę za stara i
nie jestem grupą docelową, ale książkę uznaję za dobrą. Film jest podobno
świetny, ale jeszcze go nie oglądałam. Oglądaliście? Pewnie większość z Was
miała już jakąś styczność z tą pozycją. Jak ją oceniacie?
Jak widać trochę wsiąkłam w młodzieżówkach, ale obiecuję!
Kolejną recenzją będzie kryminał i to już niebawem! Pozdrawiam Was serdecznie i
dziękuję za wszystkie komentarze!
Buziaki,
Cass.