Święta nadchodzą, są coraz bliżej, jeszcze kilka dni i wszyscy będziemy siedzieć przy świątecznych stołach i zajadać się tym, co lubimy. Ja dzisiaj przychodzę do Was z dość długą recenzją zbioru opowiadań - Podaruj mi miłość. Dlaczego jest taka długa? Postanowiłam powiedzieć Wam po kilka słów o każdym opowiadaniu. Książka była dość nierówna i naprawdę ciężko byłoby oceniać ją jako spójną całość. Poza tym, biorąc pod uwagę, że część z autorów jest Wam pewnie doskonale znana, myślę, że może to lepiej oddać klimat zbioru. Z przykrością muszę stwierdzić, że książkę czytałam w wersji elektronicznej, bo nie mogłam doczekać się moich świątecznych książek, więc tym razem będzie musiało obejść się bez zdjęć, ale przy następnym poście już się pojawią!
Rainbow Rowell - Północ
Jeśli chodzi o pierwsze
opowiadanie, to Rainbow Rowell po raz kolejny mnie rozczarowała. Nie wiem, czy
tylko ja nie przepadam za jej piórem, ale irytuje mnie potwornie. Co mnie
irytuje? Dla przykładu to, że zdaniem jej bohaterki puchnięcie języka jest
„obleśną reakcją alergiczną”. Naprawdę musiałabym się długo zastanawiać, by uznać to
za wybitnie obleśne. Autorka lubi przekonywać czytelnika, że każdą myśl należy
przekazać mu wprost, najlepiej w nawiasie, psując mi tym samym całą zabawę z
odgadywania, co może się wydarzyć. Dobrym elementem historii jest delikatne zwrócenie
uwagi na fakt wkraczania w dorosłe życie, a co za tym idzie rozstań. Ciężkich i
dla tych, którzy zostają, jak i tych, którzy wyjeżdżają. Sam pomysł uważam
za ciekawy. Cała fabuła rozgrywa się w kolejne noce sylwestrowe, które główni
bohaterowie spędzają od wielu lat w swoim towarzystwie. Mimo wszystko nie
poczułam świątecznego klimatu.
Kelly Link – Dama i lis
„Rzadko widuje się Honeywella w
odosobnieniu. Zazwyczaj występują w stadach jak barany. Nie posyłają zwiadowców,
od razu bataliony. I przy całym swoim zachwycie nad ich rudozłotymi włosami, nieposkromioną,
wyrazistą urodą, repertuarem żartów i sekretów, poezji i nonsensu Miranda
czasem czuje się nimi zmęczona. Honeywellowie oczekują, że też będziesz mówił.
Ciągną cię za język, dopóki nie ochrypniesz, odpowiadając na ich pytania.”
Historia dziewczyny wychowanej
przez ciotkę, która wraz z kolejnymi wigilijnymi wieczorami, dowiaduje się
więcej o samej sobie i otaczającym ją świecie. Drugie opowiadanie zaspokoiło
moje wymagania. Język i styl autorki przemówiły do mnie i przeniosły mnie do
innego świata. A ten uroczy, momentami nieprzystający do epoki język, cudownie
otulał rodową rezydencję. Wokół pada śnieg, który w tym opowiadaniu jest bardzo
istotnym aktorem, tworzącym klimat i atmosferę całej fabuły, aż w pewnym
momencie staje się jej osią. To magiczna historia o miłości, aczkolwiek na
pewno niebanalna, z elementami magii (tej prawdziwej), w której zarówno fabuła,
jak i styl, całkowicie odpowiadają moim gustom czytelniczym. Nic dziwnego, że
klimat jest zupełnie inny, niż w pierwszym opowiadaniu, bo po krótkim researchu
zorientowałam się, że autorka tworzy głównie krótkie formy, które balansują na
granicy horroru i fantastyki. A tu proszę! Piękna, świąteczna historia o
uczuciach.
„On nie próbuje wziąć jej za rękę. Ona próbuje
nie wyobrażać sobie, że na zewnątrz pada śnieg, a obok niej w migotliwej ciemności
siedzi Fenny. Wyobrażanie sobie tego jest wbrew regułom.”
Matt de la Peña – Anioły na śniegu
„Jeśli w ogóle miałem jakiś wrodzony talent, było nim wypełnianie
małych okienek na kartach egzaminacyjnych. To wszystko. Jak Boga kocham, miałem
rękę do tych cholernych okienek.”
Nie mam pojęcia
czemu tak krótkie i w zasadzie przewidywalne opowiadanie prawie doprowadziło
mnie do łez. Może to ten świąteczny klimat? Pachnąca świeczka, rainymood w
słuchawkach i przygaszone światło? Ale autentycznie się wczułam! A już miałam
nie czytać tej książki, po pierwszym opowiadaniu. W tym poznajemy chłopaka, który
żyje z dala od rodzinnego domu i niestety niesprzyjająca sytuacja nie pozwala
mu wrócić do bliskich na święta. Zamiast rodzinnej atmosfery pozostaje mu więc
opieka nad kotem swojego szefa. Młody, zdolny Meksykanin zostaje w zasypanym
śniegiem budynku, w bogatej dzielnicy. Co się może zdarzyć? Opowiadanie gdzieś
w tle porusza rasowe stereotypy i poczucie obcości, a jednocześnie je
przełamuje. Nie jest też banalne, a przynajmniej nie dziś. Tło wydarzeń
pokazuje, jak wiele trudności i smutku czasami przynosi nam życie. Nie jest
jednak smutne. Jest ładne. Od razu sprawdziłam, co wujek Google może powiedzieć
mi o autorze, ale w polskim tłumaczeniu możemy się chyba spotkać tylko z tym
opowiadaniem. Autor specjalizuje się w powieściach z gatunku young adult, co w
zasadzie można dostrzec, sądząc po stylu pisania, ale chętnie przeczytałabym
coś jeszcze, co wyszło spod jego pióra.
„To, co wtedy czułem, było dziwną mieszaniną
nieważkiego użalania się nad sobą i ekscytacji. Rozumiałem, że moje życie jest
bez znaczenia i że ta świadomość to wolność, dzięki której mogę osiągnąć
wszystko, co zechcę.”
Jenny Hann – Gwiazda polarna wskaże Ci drogę
Czy zdarza Wam się wyobrażać
sobie, jak to by było żyć w krainie Świętego Mikołaja? Przebywać wśród elfów i lukrowanych
pierniczków, sortować listy z życzeniami i cały rok żyć w oczekiwaniu na ten
jeden, jedyny dzień w roku? Jenny Hann postanawia przenieść nas na chwilę do
tego świata. Oczywiście, na Biegunie leży masa śniegu, ale opowiadanie jest
ciepłe. Wydaje mi się, że skierowane jest głównie do młodszych odbiorców,
chociaż nie mam większych powodów, by je krytykować. Jest zwykłą, świąteczną
historią, ale przyjemną w odbiorze. Nie zachwyca, nie wzbudza ogromnych emocji,
raczej chwilę przez nie płyniemy. Nie czujemy żalu, że to już koniec, ani nie
skaczemy do nieba z tego powodu. Możemy ewentualnie zastanowić się, jakie by
było nasze świąteczne życzenie, gdybyśmy mieli stuprocentową pewność, że się
spełni. Macie jakieś pomysły?
Stephanie Perkins – Cud Charliego Browna
To opowiadanie o dziewczynie,
która interesuje się animacją. Niedaleko jej mieszkania mieści się stoisko z
choinkami. Jak wiecie, to doprawdy magiczne miejsce, o czym ja mogłam się
przekonać czytając „Światło” J. Ashera. Tam, no cóż. Pracuje pewien muskularny
mężczyzna, który zainteresował główną bohaterkę, ale nie z powodu wyglądu.
Szczerze? Nie wciągnęła mnie ta historia. Była dla mnie dość zwyczajna. Co
prawda czytało się ją całkiem lekko, ale ani styl pisania, ani pomysł na fabułę
nie wciągnęły mnie. Ot, krótka historia, idealnie sprawdzająca się na krótką
podróż autobusem miejskim.
David Levithan – Kryzysowy Mikołaj
„Boję się być zakochany, bo to rodzi wielkie oczekiwania. Boję się, że
moje życie nigdy nie będzie pasowało do jego życia. Że nigdy go nie poznam. Że
on nigdy nie pozna mnie. Że wysłuchamy różnych historii, ale właściwie nigdy
nie usłyszymy prawdy.”
Lubię styl Davida (oh, ależ się
teraz spoufalam!). W zasadzie dotychczas czytałam jedynie Playlistę dla dwojga,
ale spodobało mi się to, że jego ton nie jest protekcjonalny, postaci nie są
infantylne, no i nic nie jest idealne. Opowiada nam on historię pewnej pary,
która ze swoim związkiem nieco ukrywa się przed światem. A przy tym historię
świętego Mikołaja, który Mikołajem wcale nie jest, ale może mógłby być? Jest
lekka, zabawna i ciepła. Powiedziałabym, że naprawdę ciepła.
„Już nawet nie chodzi o to białe futro. Najgorsze, że zaczynam się
zastanawiać, skąd on właściwie je bierze. Skoro tyle czasu spędza na biegunie północnym,
to kto wie? Może to on wykańcza niedźwiedzie polarne, a nie żadne globalne
ocieplenie? Taka luźna myśl.”
Holly Black – Krampuslauf
"Mówi się, że święta to czas, kiedy ludzie powinni być dla siebie mili,
wybaczać sobie nawzajem i tak dalej, ale w rzeczywistości wszystko sprowadza się
do prezentów. Tam, gdzie rządzi Święty Mikołaj, nie ma sprawiedliwości. Bogate
dzieciaki dostają wszystko, a biedne używany szmelc, chociaż ich rodzice
wypruwają sobie flaki, żeby mogły go mieć. Nawet za siedzenie na kolanach Mikołaja
trzeba płacić."
Ha, ha, ha. Nie wiem, czy chcę
Wam mówić więcej o tym opowiadaniu. Wszystko zaczyna się od tego, że w
miasteczku, co roku organizowany jest festiwal – Krampuslauf, na cześć
skandynawskiego Krampusa. Trzy przyjaciółki idą na ten jarmark po to, by
znaleźć chłopaka jednej z nich i zdemaskować jego podwójne życie. Brzmi
banalnie, język jest dość zwyczajny, w sumie taka typowo amerykańska
historyjka. Więcej Wam nie powiem, bo jeśli kiedyś będziecie to czytać, to
lepiej, byście więcej nie wiedzieli. Trochę przerysowano „tych bogatych”,
wkładając ich w ramki „tych złych do szpiku kości”, ale mimo wszystko pod tym
kątem całkiem mi się opowiadanie podobało. Nie wszyscy mają tak idealnie,
zdecydowanie któreś z młodzieżowych, świątecznych opowiadań należy się tym,
którym nie spełnił się amerykański sen.
Gayle Forman – Coś ty narobiła Sophie Roth?
Zaczynamy w momencie, kiedy
główna bohaterka przyjeżdża na uczelnię. Początkowo język wydawał mi się
całkiem ciekawy, ale opowiadanie mnie nie porwało. Było mocno zwyczajne, miało
jakiś morał, ale nie miało klimatu. Do przeczytania.
„Zachodziła w głowę, kiedy się wreszcie nauczy, że wiele z tych rzeczy,
które wydają się dobrym pomysłem, przy odrobinie analizy można zdemaskować jako
czyste kretyństwo. Chociażby taki komunizm. Wydaje się dobrym pomysłem: wszyscy
się dzielą, nikt nie chodzi głodny. Ale wystarczy to przemyśleć, żeby zdać
sobie sprawę, że coś podobnego nie może się udać, bo wymagałoby nadludzkiej
umiejętności współpracy albo jakiejś ludzkiej wersji totalitaryzmu.”
Myra McEntire – Jezus malusieńki leży wśród wojenki
Spotykamy tu spalony kościół,
niegrzecznego chłopca i córkę pastora (w pakiecie z jej bogatym chłopakiem). A
w tle trwają przygotowania do jasełek. Szczerze? Nic szczególnego. Ani mnie nie
wciągnęło, ani nie zauroczyło. Opowiastka, którą przeczytałam bez większych
emocji.
Kiersten White – Witamy w Christmas w Kaliforni.
Tym razem znajdujemy się w
miasteczku Christmas (a właściwie ledwie zjeździe z autostrady). Poznajemy
dziewczynę, która jak najszybciej chce stamtąd uciec, jednak nagle coś się
zmienia. Mam wrażenie, że poziom opowiadań trochę opadł i ktoś okradł je z
bożonarodzeniowej magii. Szkoda, że nie był to poziom tych najlepszych opowiadań, ale z drugiej strony nie było też złe. Myślę, że części z czytelników może ono przypaść do gustu.
Ally Carter – Gwiazda betlejemska
Kojarzycie „To właśnie miłość”
(ten świąteczny film z Hugh Grantem w roli premiera i przepiękną Keirą?). Tutaj
również wszystko rozpoczyna się na lotnisku. Co sądzę o tym opowiadaniu? Może
nie było nadzwyczajne, ale w moim pokoju nagle faktycznie zapachniało sosem
pieczeniowym i jeszcze bardziej zatęskniłam za domem. Po dwóch poprzednich,
niezbyt udanych, powrócił świąteczny klimat. Choć było cukierkowo, trochę jak w
typowej amerykańskiej komedii, to hej! Who cares! Świąteczny nastrój został włączony!
Laini Taylor – Dziewczyna, która obudziła Śniącego
Ostatnia opowieść jest czymś w
rodzaju baśni. Momentami wydaje się zbyt przegadana, ale sama fabuła jest
ciekawa. Ma potencjał do przeniesienia czytelnika do innego świata, oczywiście
wszystko tutaj będzie kwestią gustu. Trudno mi ją jednoznacznie ocenić, ale z
pewnością nie twierdzę, że była zła. Chyba była po prostu inna.
***
Odnosząc się do książki jako
całości, to jest ona dosyć nierówna, a
ostatnie opowieści mogą pozostawić pewien niesmak. Mimo wszystko – wcale nie
żałuję, że po nią sięgnęłam, bo dzięki temu przeczytałam też naprawdę magiczne
opowiadania. Całość oceniam na 6/10, czyli nie czuję się jak w Laponii, ale
ostatecznie wystarczą mi choinki przy poboczu. Wraz z końcem tej opowieści
biorę się za 12 niedokończonych snów, bo święta tuż, tuż, a moje bożonarodzeniowe książki dopiero
doszły.
A Wy? Co teraz czytacie? Czy czujecie już klimat świąt? J