„Przygoda bez ryzyka
to tylko je*any Disnayland! Najwyższy czas dokładnie sprawdzić, gdzie mieszka
królik.”
O książce Nerve zapewne słyszało wielu z Was, prawda?
Domyślam się, że motyw gry w książkach również poruszany był niejednokrotnie,
choć ja kojarzę jedynie te dwie pozycje (jeśli Wy jakieś znacie i polecacie to
piszcie w komentarzach! Chętnie poznam więcej). No i mnóstwo amerykańskich
sensacyjnych filmów. Porównanie tych dwóch książek mimo wszystko nasuwa się
samo. Jeśli chcecie podsumowania pozycji [geim] w trzech słowach, to właśnie
porównanie do Nerve będzie oddawało najwięcej. Czytając te książkę od
pierwszej strony zastanawiałam się – co było pierwsze? Według strony goodreads
pierwsze wydanie Nerve pojawiło się w 2012 roku, natomiast [geim] jest książką szwedzkiego
pisarza, która swą premierę miała w roku 2011. Niewykluczone więc, że autorzy
obu tych dzieł, w tym samym momencie wpadli na podobny pomysł. Szczególnie, że
motyw gry, w której człowiek otrzymuje nagrody za dobrze wykonane zadania i
jednocześnie zdobywa popularność oraz sławę w sieci jest chwytliwy. Mimo
wszystko bardzo podobna konstrukcja, jedynie przeniesiona w świat nastoletni,
może budzić pewne podejrzenia co do inspiracji dziełem Andersa de la Motte. Po długiej wędrówce przez ten przeklęty internet, od którego przecież wszystko się zaczęło (a może od smartfona?), doszłam do tego, iż prawdopodobnie był to mimo wszystko niezależny proces twórczy autorów. Otóż prawdopodobnie pierwsza edycja książki [geim] miała swą premierę w Stanach Zjednoczonych w 2013 roku, a wątpię by autorka Nerve zaczytywała się w literaturze pisanej po szwedzku. Ciekawe, czy tamtejsi czytelnicy mieli podobne odczucia, jeśli chodzi o pewne podobieństwo tych dwóch pozycji.
„Według jednej gazety
HP był prawicowym ekstremistą, według drugiej – wręcz odwrotnie – lewicowym aktywistą.
Punkt widzenia zależał więc od punktu siedzenia redakcji. Z kolei kanały
telewizyjne wolały widzieć w zdarzeniu dzieło międzynarodowego terroryzmu (…).
Ale wszyscy Ci przemądrzali buce z tytułami akademickimi byli w błędzie! (…)
Był tylko on. „The single shooter. A man with a mission.”
[geim] opowiada więc o grze, w której uczestnik za pomocą
telefonu dokumentuje wykonywane przez siebie zadania i zdobywa punkty. Każde
zadanie ma swój określony stopień trudności oraz, co ważne, przypisaną kwotę,
którą można uzyskać za jego wykonanie. Henrik HP Petterson, bo tak nazywa się
główny bohater, jest zapatrzonym w siebie egoistą, który uważa, że jego życie
już dawno stanęło na krawędzi. Wydaje się też, że ze wzgórza skoczyła jego
moralność i poczucie odpowiedzialności, a to co zostało pragnie aprobaty,
podziwu, respektu, sławy, a także pieniędzy, bo praca Henrikowi nie idzie za
dobrze, raczej stawia on na zwolnienia chorobowe oraz pomoc opiekuńczego
państwa. Fabuła rozpoczyna się, gdy znajduje on telefon, który z chęcią by
sprzedał, gdyby nie fakt, że coś przykuwa jego uwagę. Wraz ze znalezionym
telefonem rozpoczyna się gra, w której każdy ruch pozornie zależy od
uczestnika.
„To strach jest
instrumentem władzy bracie. Instrumentem o niezwykłej sile. Wystarczy zagrać
odpowiednią melodię, a ludzie padają na kolana, myślą o jakichś idiotycznych
sprawach, przestają walczyć o rzeczy naprawdę dla nich ważne, na przykład o
wolność słowa i poglądów, czy inne podstawowe prawa człowieka. To działa po obu
stronach.”
Jeśli chodzi o styl pisania Autora, to początkowo mocno mnie
odstraszał, ale z czasem stał się dla mnie oczywistą częścią postaci Henrika.
Otóż w książce pojawia się cała masa wulgaryzmów, szczególnie w pierwszych
rozdziałach. Mam wrażenie, że był to celowy zabieg, którego zadaniem było
pokazanie czytelnikowi, z jakim typem bohatera ma do czynienia. Z czasem język
jakby złagodniał albo po prostu przestałam zwracać uwagę na pojawiające się
sformułowania, co uważam za plus. Narracja jest intensywna i szybka. Akcja goni
akcję, trochę jak w filmie sensacyjnym. Język jest bardzo surowy, zimny i
myślę, że w co delikatniejszych osobach może wzbudzać początkową odrazę,
wspomniane wyżej nadużywanie przekleństw.
„Nieszczególnie
zaprzątał sobie tym głowę. Szwedzki kodeks karny nie uwzględniał kradzieży
samochodu jako takiej. Zabór pojazdu w celu krótkotrwałego użycia, to tyle co
nic.”
Historia toczy się dwutorowo. Poza Henrikiem ważną postacią
w powieści jest Rebecca – pracująca w policji kobieta, która za wszelką cenę
chce być najlepsza w tym, co robi, a jej życie toczy się w zasadzie wyłącznie
wokół pracy. Henrik jest faktycznie egocentrycznym i narcystycznym facetem. To
też może być początkowo irytujące, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że nie
robi nic pożytecznego. Rebecca natomiast w tym aspekcie jest jego przeciwieństwem
– często nie wierzy w siebie, musi udowadniać sobie swoją wartość, podobnie jak
innym wokół, również ze względu na jej płeć. Patrząc na bohaterów: obie te
postaci mogą być irytujące i wiem, że niektórym z pewnością ciężko będzie je
polubić. Oboje są specyficzni, nie wydają mi się stereotypowi, nie jest to też
wynikiem odtworzenia pewnej kliszy. Choć HP Petterson może się wydawać wariacją na temat
złośliwych i egocentrycznych śledczych, jakich poznajemy w norweskich
kryminałach, to nie jest identyczny, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że
śledczy zwykle przynajmniej pełnią pozytywną rolę w odniesieniu do
społeczeństwa, potrafią mu się przysłużyć i chociaż na tę chwilę ogarnąć swoje
życia, HP tego nie potrafi. Ponadto ma wyraźne problemy z rozgraniczeniem
dobra i zła, a ludzie szybko go opuszczają, no i ciężko im się dziwić – trudno z
nim wytrzymać.
„Sądząc po długości
fali upałów, globalne ocieplenie wyrabia pewnie nadgodziny.”
Teraz coś, co mnie zaskoczyło. Mimo że nie sympatyzowałam za
bardzo z żadnym z bohaterów, to książka mnie do siebie przekonała. Nawet jeśli
im nie kibicowałam, to chciałam poznać ich dalsze losy i dowiedzieć się, jakie
podejmą decyzje. Minusem były rozmowy przez komunikatory, które
jak dla mnie brzmiały dość sztucznie, trochę jak z epoki, gdy z internetu
korzystaliśmy przez modem i nikt jeszcze nie wiedział, o co w tym wszystkim
chodzi. Ale to drobny szczegół, bo zresztą nie było ich wiele.
„Wciąż nie mógł
przestać marzyć o tym, żeby jakimś cudem wrócić i znów znaleźć się w świetle
reflektorów. Był jak kundel szukający uznania, który choć zaliczył od Pana
liścia w mordę, wciąż przykleja się do kolejnych nóg i próbuje z nimi kopulować,
mimo, że znów dostanie.”
Przejdźmy teraz do akcji. Momentami książka była
zdecydowanie przerysowana. Jeśli po nią sięgniecie – zrozumiecie, o co mi
chodzi. Sklasyfikowana jest jako kryminał/thriller/sensacja, ale nie do końca
przypomina inne znane mi skandynawskie kryminały. Anders de la Motte sam wspomina, że lubi balansować pomiędzy skandynawskim a angielskim stylem pisania i to widać [wywiad z autorem z 2010 roku, czyli zaraz po napisaniu pierwszej części trylogii]. Ja książkę ulokowałabym bliżej
sensacji i jak na powieść sensacyjną jest świetna. Czyta się ją podobnie szybko
jak Pielgrzyma i chce się poznać zakończenie. Więc nawet jeśli dostrzeżemy w
niej całą masę mankamentów, wydaje mi się, że trudno będzie odstawić ją na półkę.
Sama gra jest przemyślana i dla takiego laika jak ja – wszystko było na swoim
miejscu, no może poza kilkoma akcjami, które chyba postanowiły odlecieć w
krainę rodem z „Niezniszczalnych”. Co więcej, dobrze jest zwrócić uwagę, że jest to debiut Autora i na niektóre rzeczy można przymknąć oko, a jak będzie (i czy będzie) się rozwijał - dam Wam znać w recenzjach kolejnych części.
„Medytacja
sponsorowana przez Marlboro. Zawsze działa.”
Co warto dodać, Autor pracuje jako dyrektor ds. bezpieczeństwa w szwedzkiej firmie IT. Być może to sprawia, że motyw gry
wyszedł mu naprawdę nieźle i myślę, że jesteśmy w stanie wyobrazić sobie coś
takiego w naszej rzeczywistości. Poza tym książka obficie wyposażona została w
teorie spiskowe. Chętnie zobaczyłabym więcej elementów pochodzących z „gry”,
jak na przykład kartoteki graczy, a tylko z jedną taką mamy do czynienia, co
jest super fajnym zabiegiem. Czytając zakończenie, ogarnęło mnie ogromne
zdumienie i sprawiło, że musiałam otworzyć kolejną część, by dowiedzieć się, co
będzie dalej. Zdecydowanie wgniotło w fotel.
Ocena na jaką w moim odczuciu zasługuje książka to 7/10. W
przeciwieństwie do Nerve nie znajdziemy tu wątków nastoletnich kłótni, miłości
rodem z liceum, balansowania na krawędzi życia z zazdrości, więc jeśli to było
to, co przekonało kogoś do Nerve, nie ma co na siłę próbować szukać tego w
[geim]. Natomiast mamy do czynienia z jasnymi motywami, dla których człowiek
daje się wplątać w jakąś szaloną rozgrywkę. Gdy pomyślę o głównym bohaterze, to
wyobrażam go sobie jako takiego Stathama w Adrenalinie, któremu poklask
potrzebny jest by żyć, bo inaczej w swoim życiu nie widzi on sensu. Widzę mężczyznę
obrażonego na świat, pokłóconego z rzeczywistością, który w ten sposób
odreagowuje swoje rozczarowanie i upokorzenie społeczne. Odradzam wszystkim, których razi wulgarny i
mocno kolokwialny styl prowadzenia narracji, bo pewnie cena płacona irytacją,
będzie wysoka.
„Mange miał świra na
punkcie kontroli w sieci. Napisał nawet list do gazety oraz manifest przeciwko
firmie zajmującej się rozpoznaniem radiowym i przeciwko dyrektywie UE o
naruszaniu praw własności intelektualnej. Działał też w Partii Piratów. Oczywiście
wszystkie te wolnościowe slogany wcale nie brzmiały fałszywie w ustach
bananowych liberałów, którzy całymi dniami szaleją na Google’u, blogach,
Twitterze i fejsie, a w supermarkecie z zadowoleniem wykorzystują kartę klienta
i kupują orkiszowy makaron albo ekologiczną srajtaśmę w promocji. Oferta
specjalnie dla Ciebie! Jasne, taka była cena wolności.”
A czy Wy czytaliście [geim], a może Nerve? Jestem ciekawa, co
sądzicie zarówno o jednej, jak i o drugiej pozycji. Lubicie tego typu
literaturę, gdzie mamy do czynienia z czymś w rodzaju rzeczywistości
rozszerzonej? I czy irytują Was wulgaryzmy w tego typu pozycjach, czy
akceptujecie je, jako coś pomocnego w kreacji postaci?
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze! Uwielbiam je czytać i
dowiadywać się o Waszych odczuciach!
Buziaki,
Cass.
Książka wydaje się być ciekawa, jednak chyba nie w moim klimacie :)
OdpowiedzUsuńBuziaki
korczireads.blogspot.com
Lubię dobre książki, a dzięki Twojemu blogowi mogę mieć je podane na tacy :) obserwuję!
OdpowiedzUsuńwww.olimarcinkiewicz.blogspot.com
Pierwsze, o czym muszę wspomnieć, to nie recenzja czy książka sama w sobie, ale Twój sposób pisania. Podoba mi się styl, którym się posługujesz, z przyjemnością przeczytałam w całości to, co miałaś do powiedzenia. Naprawdę, trafiasz do mnie, a - jak zawsze - i w tej kwestii jestem krytyczna i wymagająca. Jeśli o samą książkę chodzi, to nie przypuszczam, bym ją przeczytała. Powodów jest kilka, jedne mniej ważkie, inne bardziej, ale przede wszystkim obawiam się, że nie byłabym gotowa zapłacić tej ceny, o której wspominasz. Nie lubię książek irytujących. I o ile same wulgaryzmy mi w zasadzie nie przeszkadzają, jeśli czemuś służą i są używane z głową, o tyle czuję w kościach, że sposób prowadzenia narracji zbyt mocno grałby mi na nerwach. Najwidoczniej nie jest to pozycja dla mnie, choć koncepcja nie wydaje się najgorsza...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło,
S.
nieksiazkowy.blogspot.com
Niestety to nie mój gatunek, ale polecę koleżance :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam książki z Czarnej Serii - mam wrazenie, że oni po prostu wydają same dobroci. Okładka jest bardzociekawa i urzekająca mimo rozbryzganej wszędzie krwi ;) a jeśli chodzi o treść - coś czuję, że to książka dla mnie
OdpowiedzUsuńJak do tej pory czytałam "Nerve" i byłam zachwycona! Dlatego też coś czuję, że i ta książka przypadnie mi do gustu :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Daria z book-night
Czytałam Nerve i mi się podobała książka, chociaż miała tam jakieś swoje wady :) Ta również brzmi ciekawie, zainteresowałaś mnie, więc będę miała ją na uwadze :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam Nerve. Nie wiem, czy ta książka by mi się spodobała, bo to nie do końca moje kliimaty.
OdpowiedzUsuńMam całą trylogię u siebie, ale wciąż nie mam motywacji żeby się za nią zabrać ;)
OdpowiedzUsuńJa właśnie nie wiem czy te wulgaryzmy by do mnie trafiły. Ale nie ma innego sposobu jak przekonać się samemu..
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się pomysł na tę książkę. Wydaje się być bardzo interesujący :) Nie czytałam żadnej z wyżej wspomnianych książek, bo na "Nerve" było zbyt wielkie "bum", a kiedy ja czytam takie pozycje to przeważnie mi się nie podobają, a o "geim" pierwszy raz słyszę. Jednak z Twojej recenzji wnioskuję, że czytanie tej lektury to byłaby niezła przygoda :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
oliviaczyta.blogspot.com
"Nerve" nie czytałam, oglądałam jedynie film, szczerze mówiąc średnio mi się podobał. Co do wulgaryzmów jestem w stanie je znieść, o ile postać naprawdę tego wymaga, jednak raczej unikam takich pozycji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
ver-reads.blogspot.com
Pasjans ma motyw gry, ale nie wiem czy w takim samym sensie jak Nerve i geim :/
OdpowiedzUsuńSama nie wiem czy przeczytam tę książkę. Mimo że sam zamysł mi się spodobał, reszta niestety nie :( Ale kto wie, może kiedyś...
A wulgaryzmy mi nie przeszkadzają, jeśli są sensownie użyte, a czasami jest ich po prostu zbyt wiele
POCZYTAJ ZE MNĄ!
Bardzo dobra recenzja <3 Jak na razie czytałam tylko Nerve, ale z chęcią przeczytam też tę książkę, zapowiada się ona dość ciekawie. Podoba mi się koncept rzeczywistości rozszerzonej, lubię takie klimaty. Jeśli chodzi o mój stosunek do wulgaryzmów, to głownie zależy to od postaci i stylu autora- jednak kiedy jest ich trochę dużo, to zaczynają mi one przeszkadzać.
OdpowiedzUsuń-Ash
Nigdy nie słyszałam o tej książce, natomiast Nerve oglądałam tylko film i mi się podobał. Raczej za takimi książkami nie przepadam, ale może kiedyś :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Niebieskie Iskry
Nigdy o tym tytule nie słyszałam, dziękuję, że mi o nim napisałaś :)
OdpowiedzUsuńNie miałam styczności z tą książką. Jednak uważam, że warto poświęcić jej swój czas.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam.
www.nacpana-ksiazkami.blogspot.de
Nie słyszałam o tej książce, zapalonym graczem też nie jestem, ale dziękuję za ciekawą i szczegółową recenzję :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam 🐺
shevvolfxczyta.blogspot.com
Na razie nie mam w planach tej serii ;)
OdpowiedzUsuńMam w planach tę serię już od jakiegoś czasu, a po Twojej opinii stwierdzam, że musze się za nią zabrać jak najszybciej.
OdpowiedzUsuńwww.book-and-lifestyle.blogspot.com
No proszę, ciekawe, że mimo bohaterów irytujących i nie dających się lubić, książka tak Ci się spodobała. Nie często zdarza się taka sytuacja u czytelników, dla których bohater jest tym, co do książki przyciąga, prawda?
OdpowiedzUsuńNie lubię wulgaryzmów i w życiu prywatnym staram się ich unikać, podobnie jak ludzi, którzy nie potrafią sformułować jednego zdania bez wulgarnej wstawki. W książkach jestem je jednak w stanie przebaczyć, jeśli mają swoje wytłumaczenie i wyraźny powód. Henrika więc bym nie polubiła, ale jeśli o to właśnie autorowi chodziło, nie mogę się do nich przyczepić:)
Pozdrawiam cieplutko!
Nie czytałem ani jednej, ani drugiej; może sięgnę w przyszłości, dla mnie recenzja brzmi zachęcająco. :)
OdpowiedzUsuńSam staram się nie przeklinać i razi mnie to nieco w codziennym życiu, kiedy wulgaryzmy zastępują przecinki, kropki, wykrzykniki, litery, znaki zapytania etc. Sam klnę naprawdę rzadko, zazwyczaj wściekły albo cytując.
Jednak w książkach odbieram to trochę inaczej. Ma to być odwzorowanie rzeczywistości, a w rzeczywistości zachodzą sytuacje jak wspomniana powyżej. Mimo to nadal czuję się źle, jeśli co drugie słowo to taki "przecinek". W wypowiedziach moich postaci użwam wulgaryzmów, jeśli ich charakter tego wymaga, ale nie w narracji. Co za dużo to niezdrowo. :/
Pozdrawiam
Nikodem
Nie czytałam żadnej, ale bardzo chcę sięgnąć choć po jedną z nich :) Świetna recenzja, podziwiam Twój talent do ich pisania :)
OdpowiedzUsuńjustmajka.blogspot.com