niedziela, 29 października 2017

#14 Pierwszy śnieg – kiedy „ulepimy dziś bałwana?” przestaje brzmieć sympatycznie.


„Harry przyjechał tu i zostawił samochód na wielkim pustym parkingu, na którym maturzyści, niczym stado lemingów, każdej wiosny zbierali się w celu przymusowego odprawienia rytuału przejścia w dorosłość charakterystycznego dla ich gatunku: tańców wokół ogniska, zamroczenia alkoholowego i pieprzenia.”
Zacznijmy od tego, że moja miłość do Nesbo może sprawiać, że mam klapki na oczach, choć postaram się być obiektywna. Przepraszam też, że tak długo musieliście czekać na tę recenzję, ale ten tydzień to był istny zawrót głowy. Jesień mnie nie rozpieszcza, ale wierzę, że zimą czas zwolni, a ja uskrzydlona wolnością, będę miała więcej czasu na czytanie i pisanie. J
„Ja w nic nie wierzę, ale na tym polega moja profesja. Gdy tylko coś zaczyna przypominać ustalone prawdy, moim zadaniem jest wysunąć kontrargumenty. Właśnie na tym polega liberalizm.”
No właśnie, zima. To jest czas, w którym wszystko się zaczyna, przynajmniej w tej właśnie powieści pana Nesbo. Spada pierwszy śnieg. Kojarzycie ten moment? W dzieciństwie pierwsze płatki śniegu zwiastowały całe morze radości i możliwości. Sanki, bitwy na śnieżki, bałwany… Zostańmy przy bałwanach. Lubicie te grube, śmieszne stworki, które ulepione z nieforemnych kul, z miotłą pod pachą i garnkiem na głowie, zdobiły kiedyś Wasze ganki i podwórka? Myślę, że komisarz Harry Hole ma swoje powody, by ich nienawidzić.
„Harry nigdy nie potrafił czuć prawdziwej radości, gdy sprawy nad którymi pracował, nagle pewnego dnia okazywały się wyjaśnione, dokończone, gotowe. Dopóki toczyło się śledztwo, to ono było jego celem, lecz gdy go osiągnął, widział jedynie, że do celu nie dotarł. Albo że nie tam zamierzał dotrzeć. Albo że cel się przesunął, on sam się zmienił, czy cholera wie jeszcze co. Rzecz była w tym, że czuł się pusty. Sukces nie miał takiego smaku jaki obiecywał, a pojmaniu winnego zawsze towarzyszyło pytanie: co dalej?”
Prywatne życie Harrego, standardowo już, wygląda jakby się miało zaraz posypać. Na dodatek w jego mieszkaniu zadomowił się grzyb, który, przynajmniej zdaniem fachowca, zżera go od środka. Z pewnością nie pomaga w powrocie do formy. Poznajemy również nową policjantkę, piękną, pewną siebie, bystrą, z ciętym językiem, taką, która nie da sobie wejść na głowę, a przy tym potrafi działać zespołowo. Zostaje ona przydzielona do drużyny Harrego, więc poznamy ją nieco bliżej.


„Zaczynała studia na sześciu różnych kierunkach i nigdy nie została w żadnej pracy dłużej niż pół roku. Była uparta, porywcza i rozpieszczona. Zdeklarowana socjalistka. Pociągały ją te kierunki myśli, które głoszą unicestwienie własnego ja. Nielicznymi przyjaciółkami manipulowała, a mężczyźni, z którymi się wiązała, wkrótce odchodzili, bo nie mogli dłużej tego wytrzymać.”
Zacznijmy od fabuły. W mieście dzieje się coś niedobrego. Znikają ludzie, głównie kobiety. Podobieństwo da się uchwycić, choć na pierwszy rzut oka wszystko wygląda tak, jakby po prostu postanawiały uciec od zwyrodniałych mężów, nudnego miejskiego życia, zaczerpnąć świeżego powietrza z dala od problemów. Coś jednak sprawia, że śledczy zaczynają przyglądać się tej sprawie.
­­ „Powodem, dla którego wkład nauki norweskiej w życie społeczności światowej jest tak marginalny, jest to, że zadowolenie z siebie norweskich naukowców, przewyższa jedynie ich lenistwo.” 
Akcja książki toczy się w idealnym tempie. Autor nie pomija istotnych fragmentów, a z drugiej strony nie przeciąga w nieskończoność dygresji i dywagacji na tematy, które dla czytelnika mogą być nieistotne. Jak zwykle ogromny szacunek dla autora, za nafaszerowanie książki trafnymi i ciekawymi cytatami, bo uwierzcie, dawno żadna książka nie dostąpiła zaszczytu noszenia w sobie aż tylu zakładek indeksujących, co właśnie Pierwszy Śnieg.
„Norwegia jest jak gadająca od rzeczy bezdennie głupia blondynka, która zapuściła się w mroczne zaułki Bronksu i oburza się, że jej ochroniarz jest taki brutalny wobec napastników.(…)
- A tym ochroniarzem jest Bush i Stany Zjednoczone – spytał prowadzący.
- Tak. (…) Nasz ochroniarz to neofita, facet z kompleksem ojca, problemami z alkoholem, ograniczony intelektualnie i pozbawiony kręgosłupa bodaj na tyle, by uczciwie odsłużyć wojsko. Krótko mówiąc, facet, z którego powtórnego wyboru powinniśmy się dzisiaj cieszyć.
- Zakładam, że powiedział pan to z ironią?
-Ależ skąd! Słaby prezydent słucha swoich doradców, a w Białym Domu są ci najlepsi, proszę mi wierzyć.”
Sprawa zatacza szerokie kręgi przez co dane jest nam poznać naprawdę wielu bohaterów. Dosięga ludzi wysoko postanowionych, szanowanych w społeczeństwie. Odkrywanie kart tych, którzy doszli daleko, mają armię prawników i walizki wypchane monetami, nie należy jednak do najłatwiejszych. Próby dotarcia do prawdy powodują niemałe zamieszanie.
„Przez głowę przeleciało mu, że mógłby się pomodlić, ale wiedział, że Bóg już podjął decyzję, że szczęście zostało wyprzedane, że ten bilet trzeba kupić na czarnym rynku.”
Myślę też, że warto zwrócić uwagę na to, że książka, jak to u Nesbo, jest naprawdę brutalna. Jednak patrząc na to z perspektywy czasu, to nie opisy zbrodni powodują największe emocje. Krew jest niejako przypisana do tego gatunku, kryminał rządzi się swoimi prawami, a lakoniczny opis zbrodni często szkodzi jego autentyczności. Bardziej rozdzierające są emocje towarzyszące zaginięciom. Ofiary przecież miały rodziny, w tym małe dzieci. Serce łamie fakt tego, że te dzieci zostają pozbawione najważniejszej osoby w życiu, nie dostając nawet możliwości pożegnania się, bo ciała magicznie znikają. 

Usiłował się skoncentrować na tym, co ma zrobić i nie myśleć o niczym innym. Nie dopuszczać do siebie złych myśli. Tak mówił Harry. Mówił, że jedyne potwory jakie istnieją, te, które są w głowie, da się pokonać. Ale trzeba to trenować. Trzeba do nich wychodzić i walczyć z nimi, tak często jak się da. Toczyć z nimi małe bitwy, które można wygrać, potem wrócić do domu, przylepić plaster na rany i wrócić do nich znów.”
Morderca jest świetnie wykreowany. Jest to jeden z tych seryjnych zabójców, którzy postanawiają ze swej profesji uczynić grę. Wiecie: najlepszy policjant w wydziale kontra nieuchwytny zbrodniarz. W związku z tym Harry dostaje pewne wskazówki, które nijak nie łączą się w całość, a powodują jeszcze większe zagubienie. Do tego żaden z potencjalnych kandydatów na mordercę nie wydaje się w pełni autentyczny. Nie jestem specem od rozgryzania spraw w kryminałach, więc nie wiem czy zaprawiony w bojach czytelnik, byłby w stanie odgadnąć rozwiązanie, ale mnie zaskoczyło.
Przyjrzyjmy się przez chwilę bohaterom. W tej pozycji trochę bardziej poznajemy się z zespołem, który pomaga Harremu w śledztwie, a to mi się bardzo spodobało. Choć główny bohater jak zwykle działa głównie sam, to charaktery jego kolegów przestają być dla nas obce. Wydaje mi się także, że dużo wnosi osoba nowej policjantki, która jest całkowitym przeciwieństwem Beate. Katrine Bratt wie do czego dąży, nie boi się pracy z mężczyznami, jest stanowcza i zdecydowana. Ciekawie jest zobaczyć dla odmiany, jak przy takiej osobowości zachowuje się Hole, choć jak wiemy już z poprzednich części, Harry przede wszystkim nie chce, by ludzie mu przeszkadzali w pracy, więc nie bardzo przejmuje się nawiązywaniem głębszych znajomości. Ciekawą postacią jest też, znany już trochę z poprzednich części, Skarre – pewny siebie, ironiczny chłopiec, który czuje się, jakby pozjadał wszystkie rozumy i usiłuje to wszystkim udowodnić. Fajnie się obserwuje, kiedy cała reszta pacyfikuje jego zapędy.

„Może pan powiedzieć, że oferuję swoje usługi na targowisku próżności. Albo że naprawiam ludziom zewnętrzną powłokę by ulżyć bólowi we wnętrzu. Proszę samemu wybrać. Mnie to w zasadzie nie obchodzi.”
Język i styl autora wciąż pozostają na tym samym, bardzo dobrym, poziomie. Jak wiecie spodobał mi się on już od pierwszych części, a każda kolejna tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. Nadal bardzo cenię Nesbo za wplatanie różnych wątków polityczno-społecznych w swoje pozycje. Jeśli sięgniecie po książkę, to sami przekonacie się o czym mówię, bo nie chcę zdradzać Wam fabuły, ale uwierzcie: lekarze, a zwłaszcza ci zajmujący się chirurgią plastyczną, politycy, dziennikarze,  a nawet taksówkarze, w pozycjach Nesbo potrafią wygłaszać tak trafne i inspirujące stwierdzenia dotyczące świata, że aż chciałoby się na takich trafiać w realnym świecie.
„Nikt lepiej niż lekarze nie wie, co może przynieść choroba. Podeprę się przykładem stoika Zenona, który uważał, że samobójstwo to godny szacunku czyn, gdy choroba sprawia, że śmierć staje się bardziej atrakcyjna niż życie.”
Książkę polecam z czystym sercem. Nie wiem, czy to jest moim zdaniem najlepsza pozycja Nesbo, ale zdecydowanie dorównuje jakością Wybawicielowi, Karaluchom, czy Pentagramowi. Osobiście preferuję książki kryminalne opisujące seryjnych morderców, w związku z czym pozycja otrzymuje ode mnie 8.5/10. Polecam ją wszystkim miłośnikom kryminałów. Nie widziałam jeszcze ekranizacji, niestety miałam to zrobić w tym tygodniu, ale natłok obowiązków nie dał mi na to szansy, stąd też nie mogę odnieść się do tej kwestii. Widzieliście może film? Polecacie?
Ja tymczasem zabieram się za Krew na Śniegu tego autora, a Wy, co czytacie? :) Koniecznie dajcie znać, czy czytaliście Pierwszy Śnieg oraz jakie są Wasze odczucia, co do tej pozycji! 
Buziaki! 
Cass

czwartek, 19 października 2017

#13 Byłam tu - trochę na temat bólu istnienia.



„Jak człowiek może osiągnąć taki stan? Jak to możliwe, by zdecydować się na śmierć, a potem zająć się bieżącymi sprawami jakby nigdy nic? Jeśli to da się zrobić – czemu nie dało się żyć dalej?”

Ta recenzja jest niespodziewana. Teoretycznie powinien się tu pojawić Pierwszy Śnieg, który skończyłam czytać wczoraj. Miałam w planach sięgnięcie po Charlotte Link, ewentualnie Cudowne tu i teraz, tylko że żadnej z tych książek nie mogłam znaleźć. Zapadły się jak kamień w wodę albo jak pilot, kiedy akurat chcę pooglądać telewizję (rzadko spotykane zjawisko, a jednak się zdarza!). Pod ręką leżała książka Gayle Forman – „Byłam tu”. Kupiłam ją na całkiem fajnej promocji w księgarni Świat Książki, w przypływie kompulsywnych zakupów wywołanych wszechogarniającym mój mózg napisem SALE. Kosztowała mnie całe 14.99 i raczej nie spodziewałam się po niej zbyt wiele, ot, pozycja młodzieżowa, taka na chwilę relaksu.

„Nie mają pojęcia, o czym, u diabła mówią. Nie wiedzą jak to jest budzić się rano i czuć tylko gniew. Nic więcej, co pozwoliłoby przetrwać dzień. Jeśli zostanie mi on odebrany, będę jak otwarta rana. Bez szans.”

Zaczęłam ją czytać wczoraj późnym wieczorem i wywołała u mnie sporo mieszanych emocji. Zacznijmy od fabuły – młoda dziewczyna popełnia samobójstwo. Jej bliska koleżanka, wciągnięta w wir żałobnych uroczystości, przeżywa tę śmierć na swój sposób. Od pierwszych stron czujemy jej gniew. Na początku wydaje się on bardzo nieprzystający do sytuacji i mówiąc wprost – egoistyczny. Rodzice jej przyjaciółki, z którymi główna bohaterka – Cody – była bardzo związana, proszą ją o drobną przysługę. Przywiezienie rzeczy Meg z akademika. Cody podejmuje się tego zadania, a sekwencja zdarzeń z jaką się zderza sprawia, że zaczyna odczuwać potrzebę zrozumienia motywów, które kierowały jej przyjaciółką.



Rozmowy, po których następnego dnia zataczałyśmy się z niewyspania, ale były one nam równie niezbędne do życia jak choremu transfuzja. Momenty nadziei rozsypane jak brokat na ciemnej tkaninie małomiasteczkowego życia.”  

Powiem szczerze, że zwykle męczy mnie styl pisania, którym posługuje się autorka. Książka niemalże nie zawiera opisów miejsc, w których główna bohaterka się znajduje. Na całość składają się krótkie zdania, które przedstawiają nam sytuacje, ewentualne opisy tyczą się głównie bohaterów, dialogi są dość proste. Długo zastanawiałam się, czy ten styl mi przeszkadzał w tej książce, ale wydaje mi się, że nie. Co więcej, mam wrażenie, że ta prostota prowadzonej narracji sprawiła, że sedno problemu zostało wyeksponowane idealnie, że cała nasza uwaga została skoncentrowana na głównym wątku. Samobójstwo jest tematem, który ostatnio w literaturze młodzieżowej pojawia się stosunkowo często, mimo wszystko ta książka mnie ujęła. Pokazała problem w surowy sposób. Przepełniony bólem i ciszą dom rodzinny, przyjaciele i znajomi, którzy żyją gniewem i niezrozumieniem, niepotrzebne już rzeczy, które kiedyś były dla kogoś ważne.

„Kiedy zbieram się do wyjścia, Sue pakuje mi tuzin babeczek na drogę. Są pokryte złotym i różowym lukrem. Urocze, radosne kolory. Nawet jedzenie kłamie.”

Akcja dzieje się w niewielkim miasteczku, więc nieodłącznym elementem są krytyczne uwagi mieszkańców, którzy z pełnym przekonaniem uznają, że rodzice powinni zauważyć, że coś jest nie tak. Zawsze mnie to poraża, ale wszyscy się z tym spotykamy. Rodzice powinni wiedzieć, widzieć, zapobiec. Ale przecież to tak nie działa. Pozornie wszyscy są przecież przejęci i przesyłają kwiaty, laurki z wyrazami współczucia, dzielą się uściskami. Pod pozorami kryje się jednak prawda, o której nikt nie chce wiedzieć. Po śmierci pozostaje więc nie atencja, nie zainteresowanie, nie wieczny podziw. Nie będzie pomników i tego co po niej zostało. Pozostaje tylko pustka.



„Istnieje różnica między zażywaniem naturalnych substancji – takich jak peytol – w celu uczestniczenia w doświadczeniu rozszerzającym świadomość, a pozwalaniem, by banda robotów w lekarskich kitlach manipulowała chemią twojego mózgu. Oni potrafią sprawić, że będziesz czuła i myślała określone rzeczy. Czytałaś „Nowy wspaniały świat”? Te najnowsze cudowne leki to nic innego jak Soma. Rządowo produkowany narkotyk, mający wytłumić wszelką indywidualność i zdusić opozycję. Odczuwanie swoich uczuć jest aktem odwagi.”

Cody podążając szlakiem, który pozostał po Meg, stara się zrozumieć nowe życie przyjaciółki, które pojawiło się, gdy wyjechała na studia. W między czasie dowiadujemy się więcej o życiu bohaterów drugiego planu. O ich drodze, problemach rodzinnych, relacjach, jakie panują w ich domach. Świetne jest to, że choć Gayle jest pisarką amerykańską, świat który wykreowała, równie dobrze pasuje do naszych realiów. Nie jest to życie bogatych dzieciaków z dobrej dzielnicy. Bohaterowie są różnorodni i niestereotypowi. Wywodzą się z różnych środowisk, muszą sobie radzić ze swoimi problemami i życiem, nawet kiedy sytuacja nie sprzyja dobrym decyzjom. Podoba mi się również sposób ukazania relacji międzyludzkich. Każdy bohater ma tu dwie strony, nie ma postaci z gruntu złych, jak i tych idealnych, podobnie zresztą, jak w realnym życiu.



„Piekło to inni ludzie.”

Moim zdaniem autorka zrobiła przy tej książce świetną robotę, myślę też, że sporo emocji kosztowało ją stworzenie tego wszystkiego. Widać zaangażowanie i walkę o to, by przedstawić problem tak, aby jak najlepiej odzwierciedlał on rzeczywistość. Dużo mówią nam na ten temat ostatnie strony, w których zdecydowała się zawrzeć refleksje na temat powstawania książki oraz osobiste przemyślenia zarówno na depresję, jak i życie głównych bohaterów.

„Odmowa podjęcia leczenia depresji niczym się nie różni od odmowy podjęcia leczenia anginy. Wyobraźcie sobie, że ktoś chory na nią nie chce przyjmować antybiotyków ani leżeć w łóżku. To właśnie zrobiły one. Dostał diagnozę anginy i szukały porad w sieci. A tam przeczytały, że powinny codziennie wypalać paczkę mocnych papierosów i uprawiać jogging w deszczu.”

Wydaje mi się też, że książka niesie naprawdę mocne przesłanie i jest istotna. Szczególnie teraz, gdyż żyjemy w czasach, w których problem depresji jest coraz częstszym zjawiskiem, a liczba prób samobójczych, właśnie wśród młodych ludzi, wzrasta systematycznie, z roku na rok. Myślę, że tej pozycji udało się uniknąć efektu nadmiernej ekspozycji samobójstwa, a jego prezentacja nie była gloryfikacją. To ważne, przede wszystkim dlatego, że autor, który decyduje się na powzięcie na warsztat, tak trudnego tematu, musi liczyć się z konsekwencjami, jakimi może być na przykład tzw. Efekt Wertera, czyli wzrost liczby samobójstw po ekspozycji motywu samobójstwa. Z podobnym efektem stykamy się, gdy osoba znana i rozpoznawalna podejmie taki krok, a także kiedy spotkamy się z tym w naszym najbliższym otoczeniu. 

„Życie bywa ciężkie i piękne, i skomplikowane także. Ale oby było jak najdłuższe. Z perspektywy długiego życia widać, że niczego nie można przewidzieć. Że okresy ciemności przychodzą i odchodzą – czasem wspierane dużym wysiłkiem – ostatecznie pozwalając słońcu świecić dalej."

Podoba mi się również to, że autorka zdecydowała się podkreślić, iż depresja to choroba. Wiem, że to jest wiadome, jak i, że to trudny temat, ale w dobie, kiedy internetowe poradniki pt. Jak walczyć z depresją, radzą ludziom by wyszli na spacer lub wzięli się do roboty, a na forach internetowych można przeczytać niewybredne komentarze, które w postach wybitnie depresyjnych upatrują nieudacznictwa życiowego, wydaje się ważne, by powtarzać te słowa do znudzenia. Dzięki słowom, które autorka zdecydowała się przekazać czytelnikowi, jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że ta pozycja jest warta uwagi. Nawet jeśli początkowo miałam do niej bardzo mieszane uczucia.



Jeśli jesteś w ciemnościach, może ci się wydawać, że tak już będzie zawsze. Że będziesz się w niej błąkać samotnie. To nieprawda. Tam na zewnątrz są ludzie, gotowi pomóc ci odnaleźć wyjście.” 

Wiem, że te słowa także brzmią jak pusty slogan, szczególnie dla osoby, która zmaga się właśnie z tym trudniejszym etapem w życiu. Mimo wszystko uznałam, że warto je przytoczyć. Pozycja zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Myślę, że nie jest to lekka lektura, choć czyta się ją naprawdę w tempie błyskawicznym, to w głowie kłębią się przy niej naprawdę różne myśli, a potem trudno się od tych rozważań odciąć. Gotowa jestem przyznać jej 8.5/10 punktów. Poruszyła we mnie pewną strunę, wzruszyła mnie, doprowadziła do tego, że nie mogłam jej odłożyć i głęboko utkwiła w moich myślach. Komu bym ją poleciła? Myślę, że młodym odbiorcom powinna się spodobać, bo i do młodzieży jest skierowana. Nie mówię, że spodoba się wszystkim, bo chyba nie ma takiej książki, która wszystkim by się podobała. Być może, jeśli ktoś przeczytał już dużo pozycji dotyczących tej tematyki będzie mniej zadowolony, choć akcja jest poprowadzona na tyle dobrze, że w zasadzie wyczekuje się zakończenia i rozwiązania tej sprawy, trochę jak w kryminale. Ja nastolatką już nie jestem, ale przyznam, że książka nie jest infantylna, więc jeśli kogoś starszego zainteresuje, to język autorki, jak i kreacja bohaterów, raczej nie odstraszają. 

Tak czy inaczej – polecam. J Dajcie znać, jeśli ją czytaliście, co o niej sądzicie. A może czytaliście inne powieści dotyczące tematu samobójstwa? Lubicie tę autorkę? Polecacie inne pozycje jej autorstwa?

Pozdrawiam Was serdecznie!

Cass

poniedziałek, 16 października 2017

#12 Wybawiciel, czyli wariacja na temat dylematu moralnego sprawiedliwego zabójstwa.



„Ludzie w metrze spali. Spali zawsze. Szczególnie w dni powszednie. Wyłączali się, zamykali oczy i pozwalali, by codzienna podróż zmieniała się w pozbawioną snów międzyprzestrzeń nicości z czerwoną albo niebieską kreską na mapie metra, będącą niemym łącznikiem między pracą a wolnością.”

Wybawiciel to kolejna książka Nesbo, po którą sięgnęłam. Wiem, wiem, że powoli zaczynam być monotematyczna, ale kiedy trafi się na coś naprawdę dobrego, to trudno jest to odstawić, a Nesbo znowu wciąga jak narkotyk.

Ścisła fabuła książki rozpoczyna się, gdy podczas charytatywnego koncertu, odbywającego się w iście świątecznej atmosferze, ginie człowiek, członek Armii Zbawienia, sympatyczny, aczkolwiek specyficzny i mający, mimo wszystko, swoje za uszami. Do tego dochodzą problemy z identyfikacją mordercy, który bardzo skutecznie zaciera za sobą ślady. Książka przenosi nas  do innego świata. Z jednej strony będzie to świat Armii Zbawienia, czyli organizacji silnie zhierarchizowanej, w której nie brakuje problemów i zjawisk, których nikt wewnątrz struktury nie chce widzieć. To świat, który trochę jak sekta, usiłuje święcie wierzyć w swoją nieskazitelność, a każde najmniejsze odstępstwo od ustalonych norm, gdy zostaje wykryte, traktowane jest jako zdrada. Zresztą warto zauważyć że już pierwsze strony książki wskazują nam, że w Armii znajdują się ludzie, którzy z pewnością nie powinni do niej należeć, a także, że funkcjonowanie w ramach tego typu społeczności, okupione może być niemałym cierpieniem. Spotykamy się też ze zgoła odmienną rzeczywistością – ludzi, którzy stracili sens życia i na ulicach Oslo usiłują go odnaleźć w narkotykach. W tym idealnym krajobrazie przetaczamy się przez problemy, które nie ominęły nawet tak rozwiniętego kraju, jakim jest Norwegia. Widzimy, że i tam ludzie tracą nadzieję na lepsze jutro.



„Najpierw intuicja, potem fakty. Ponieważ intuicja to również fakty. To wszystkie te informacje, które przekazuje miejsce zbrodni, ale mózg chwilowo nie potrafi ich nazwać.”

Książka oczywiście należy do gatunku powieści kryminalnych, jednak, w odróżnieniu od poprzednich części, można ją również uznać jako powieść sensacyjną. Sama konstrukcja narracji nieco przypominała budowę Pielgrzyma. Równocześnie zapoznajemy się z perspektywą śledczych, jak i z samym mordercą. Poznajemy może nie tyle jego motywy, ile jego sposób myślenia. Dowiadujemy się jaki jest jego plan, śledzimy każdy kolejny krok. Jest to całkiem dobrze zrównoważone, dzięki czemu właśnie powieść czyta się dość szybko i nietrudno jest wgryźć się w fabułę. Jak wiecie bardzo lubię styl pisania Nesbo, język, jakim się posługuje oraz precyzyjną budowę klimatu, w związku z czym w tym zakresie niewiele się zmieniło, dalej jestem oczarowana.

„Mam problemy z religią, która mówi, że wiara sama w sobie zapewnia bilet wstępu do nieba. Czyli z tym, że ideałem ma być zdolność takiego zmanipulowania własnego rozumu, żeby zaakceptował coś, czego nie akceptuje. To ten sam model podporządkowania intelektualnego, którym od zarania dziejów posługiwały się dyktatury. Idea wyższego rozumu, na którego istnienie nie wymaga się dowodów.”

To, co u Nesbo cenię najbardziej, to wchodzenie w zakamarki ludzkiej psychiki i pokazywanie, że nie wszystko jest zero-jedynkowe. Tragedia ludzka może być jednocześnie wybawieniem, śmierć może być narodzinami, a to co błyszczy może być tak naprawdę polakierowanym kawałkiem spróchniałego drewna. Nie chodzi tu tylko o narkotyki. Tłem akcji jest krajobraz, który zobrazowany jest czytelnikowi, jako miejsce bez ucieczki. Gdy przedzierałam się przez kolejne strony było coraz bardziej szaro i ciężko. Naprawdę człowiek wyobraża sobie tę desperację tkwiącą w oczach mężczyzn, którzy swoje miejsce znaleźli w opuszczonych magazynach, czy między kontenerami na odpady. Kobiet, które straciły nadzieję, że kiedykolwiek uwolnią się od swoich oprawców, nawet jeśli to one same po cichu się zabijają. Przez opisy przedziera rozpacz i żal wobec świata. Pokazuje nam się też, że każdy człowiek coś ukrywa. Każdy może okazać się zupełnie inny niż nam się wydaje. Nikt nie jest nieskazitelnie czysty, ale też mało jest ludzi bezapelacyjnie złych.



„Oczywiste było, że chłopak jest zakochany. Nadłożył drogi, jadąc najpierw tutaj, byle tylko bodaj przez kilka minut zostać z Martine sam na sam. Porozmawiać z nią. Uzyskać tę ciszę i spokój niezbędne do tego, by coś przekazać, zademonstrować kim jest, rozebrać duszę do naga, odkryć samego siebie i wszystko to, co przynależne młodości (…). Wszystko to w nadziei na życzliwe słowo, uścisk, pocałunek, zanim ona wysiądzie.”

Autor znów postawił na brutalne opisy. Jak już mówiłam cenię sobie surowość skandynawskich powieści, jednak myślę, że co niektórych może to odrzucać, choć to chyba często występujące zjawisko w kryminałach. Podobnie jak w Karaluchach nie oszczędza czytelnika. Zbrodnie i ból są bardzo obrazowe, miałam wrażenie, że krew przelewa mi się przez kolejne strony, choć tak naprawdę nie było jej tak dużo.

Za co jeszcze kocham skandynawskich śledczych? To chyba oczywiste! Sceny erotyczne. O ile nie umiem przedzierać się przez nie, gdy występują w romansach, a powieści erotyczne zazwyczaj działają na mnie źle, to sceny, w których głównym bohaterem jest Hole, uważam za mistrzostwo świata. Seks jest surowy, odarty z tej romantycznej otoczki, zjawia się nagle, ale logiczne jest, że wszyscy ludzie mają swoje potrzeby w tym aspekcie. Bardzo podobnie odnosiłam się do tego typu scen również w serii z Sebastianem Bergmanem, bo mimo całej surowości – ma to swój urok. Czuć w tym różne emocje towarzyszące bohaterom, motywacje. Nawet jeśli ma mieć to formę mechanicznego zaspokojenia swoich własnych potrzeb, to nie odbywa się to bez towarzyszącego takim sytuacjom napięcia.



Przecież jestem niewinny. My, uprzywilejowani, zawsze jesteśmy niewinni, tyle chyba już zrozumiałeś. Zawsze mamy czyste sumienie, ponieważ stać nas na kupowanie sumienia innych. Tych, których przeznaczeniem jest nam służyć. Takie jest prawo natury.”

Jeśli chodzi o rozwiązanie zagadki, zakończenie, wielki finał – nie wiem jak się do niego ustosunkować. Nie to, że krytykuję, ale czytałam tę książkę bardziej w kategorii powieści sensacyjnej. Oczywiście nie mogło zabraknąć dramatów, zwrotów akcji, posunięć na granicy prawa. Nie byłam też w stanie jej odłożyć, gdy wyjaśnienie było niemalże na wyciągnięcie ręki. Pozostawiła mnie w stanie głębokiego efektu „wow”. Nie było to zakończenie typowe dla kryminałów. Z takimi spotykamy się raczej właśnie w sensacjach.

Jeśli chodzi o życie prywatne bohaterów – Nesbo znów zaspokoił moje oczekiwania. Nie tylko nadal poznajemy Harrego, dowiadujemy się także wiele o różnych pobocznych wątkach, co mi bardzo odpowiada.

„Miłosierdzie. Dzielenie się i pomaganie bliźniemu. Biblia mówi niemal wyłącznie o tym. Tak naprawdę trzeba cholernie długo szukać, żeby znaleźć coś o seksie przedmałżeńskim, o aborcji, o homoseksualizmie i prawie kobiet do przemawiania na zgromadzeniach.”

Komu poleciłabym tę książkę? Na pewno czytelnikom kryminałów. Tym, którzy lubią Autora chyba nie trzeba jej rekomendować. Ale w tym wypadku zachęciłabym do niej także ludzi, którzy czytują sensacje, bo jak na moje oko, ta pozycja ma to „coś” w sobie. Raczej odradzałabym ludziom wrażliwym na barwne opisy morderstw, bo część scen dość mocno wgniata pod tym kątem w fotel. Książce przyznaję 8/10 punktów i właśnie przedzieram się przez Pierwszy Śnieg, choć brak czasu dość mocno mi to utrudnia.

A jak Wam mija październik pod względem czytelniczym? Czytaliście Wybawiciela? Jaka jest Wasza opinia na temat tej książki?

Buziaki!



poniedziałek, 9 października 2017

#11 Pentagram, czyli kilka słów o tym, że Kurier nie zawsze zwiastuje radość.



„Stajemy się żałośni, przy najmniejszej zapowiedzi sukcesu. Tylko dlatego, że przy paru przedstawieniach okoliczności przypadkiem ułożyły się zgodnie z naszą wolą, wydaje nam się, że jesteśmy bogami, którzy kontrolują wszystkie zmienne, i że w pełni jesteśmy kowalami własnego losu. A potem coś się wydarza i odkrywamy, jak bardzo jesteśmy bezradni.”

Znacie ten moment, kiedy nieoczekiwanie do Waszych drzwi puka kurier? Czasami wyczekiwany nawet bardziej niż Święty Mikołaj. Co więcej! W przeciwieństwie do listonosza, kurierzy raczej nie mają w zwyczaju przynosić rachunków za prąd, więc bez obaw otwieramy mu drzwi i z radością przechwytujemy paczkę. Nesbo postanowił, że w swojej nowej książce umieści „Kuriera Śmierci”. To chyba nie ten typ, którego chcielibyśmy spotkać w swoich drzwiach.

„Zastanów się, komu jesteś coś winien. Firmie? Tej, która cię przeżuła, uznała, że masz paskudny smak i wypluła? Swoim szefom, którzy uciekają jak wystraszone myszy za każdym razem, gdy tylko poczują zapach kłopotów? A może samemu sobie? Przez tyle lat harowałeś, żeby ulice w Oslo były jako tako bezpieczne, w kraju, który lepiej chroni kryminalistów niż własnych funkcjonariuszy.”

Krótko o fabule. Harry, jak to Harry, pije alkohol, przejmuje się niedokończonymi sprawami i rozwala swoje życie osobiste wręcz koncertowo. Standardowo – kiedy wreszcie wszystko zaczyna się układać, Harry musi to spartolić, o tyle dobrze, że w imię pewnych wyższych idei, większej sprawy. Bo sednem problemu nie jest alkohol, to nie on odpowiada na pytanie dlaczego. To charakter naszego śledczego skłania go do schodzenia głębiej, a kiedy wreszcie znajduje się na granicy wytrzymałości, schody się kończą, a zaczyna się przepaść.



„A ponieważ praca była w jej życiu jedyną rzeczą, którą uważała za ważną, stanowiło to wystarczający powód, by rano wstać. Wszystko inne było tylko muzyką graną w przerwach. (…) W okresie dorastania czerwieniła się już na myśl o tym, że ktoś mógłby o niej pomyśleć i większość czasu poświęcała na wynajdywanie rozmaitych sposobów ukrycia się. Teraz wciąż się czerwieniła, ale znalazła dobre kryjówki.”

Panuje leniwy okres urlopowy, więc choć Harry nie jest w swojej szczytowej formie, zostaje przydzielony do sprawy morderstwa. Jak się szybko okazuje, ma być to jego ostatni przypadek  w ramach kariery w norweskiej policji. Ma pracować z Tomem Waalerem, którego szczerze nie znosi i wraz z nim upolować zabójcę (bo przecież nie mordercę, powiedziałby nam Hole), który zakłócił spokój panujący dotąd na ulicach Oslo. Nasza przygoda rozpoczyna się, gdy pewne małżeństwo odkrywa, że sąsiadka mieszkająca piętro wyżej wykrwawia się. I to wykrwawia się na tyle dramatycznie, że krew spływająca z sufitu znajduje się w domowym obiedzie pary.

„Zmęczona przede wszystkim sobą. Grzeczną obowiązkową Beate Lonn, której wydaje się, że może coś osiągnąć, jeśli będzie grzeczna. Grzeczna i mądra. Mądra i zawsze gotowa spełniać czyjeś życzenia. Najwyższy czas na zmianę. Ale nie wiedziała, czy ma na to siły. Najbardziej chciała wrócić do domu, schować się pod kołdrą i usnąć.”

Bohaterów przedstawiać nie trzeba, z większością pracowników policji mieliśmy już styczność w poprzednich częściach cyklu. Beate, z którą Harry współpracował już przy ostatniej sprawie,  staje się coraz bardziej interesującą postacią i jeśli lubicie trzymać się linii fabularnej – polecam czytać tę serię we wskazanej (między innymi na okładce) kolejności. Łatwo zrozumieć, jak musi czuć się nieśmiała kobieta, która obraca się w męskim środowisku. Twardym i bezwzględnym. Niesamowicie śledzi się jej przemianę i oczekuję, że będzie ona postępować. Tom Waleer staje się może nawet bardziej irytujący, choć jak zwykle dobrze sobie radzi z presją, która spada na niego wraz z przyjęciem tej sprawy. Muszę przyznać, że ta część spodobała mi się o wiele bardziej niż poprzednie, w dużej mierze dlatego, że znów mamy do czynienia z większym naciskiem położonym na życie osobiste postaci, na ich motywacje, przyczyny podejmowanych przez nie działań. Motywy te są ściśle związane z fabułą, a jednocześnie nie są eksponowane nachalnie. Odnoszę wrażenie, że płyniemy przez tę sprawę razem z bohaterami.



„Najgorsze było nie to, że siedzi sama, tylko że nic dla nikogo nie znaczy. Gdy budziła się rano, ogromnie smuciła ją świadomość, że przez cały dzień może nie wstawać z łóżka, a nikomu nie zrobi to różnicy.”

Jeśli chodzi o zagadkę kryminalną – tutaj wiele mówić nie trzeba, bo i nie ma po co, w końcu czytając kryminały liczymy na element zaskoczenia :D. Tak jak zaznaczyłam wcześniej, mamy do czynienia z Kurierem Śmierci, który morduje przypadkowe osoby, a jego motywacje są niezrozumiałe. Ale z tajemnicami spotykamy się zarówno w prywatnych historiach bohaterów, jak i w sprawie, której szybkie rozwikłanie leży w interesie każdego z graczy. Może poza samym mordercą. Ta część porusza także wiele problemów pobocznych, co u Nesbo bardzo lubię. Postaci nie są oderwane od rzeczywistości. Każdy z bohaterów ma przeszłość, która w dużym stopniu wpłynęła na to, jakim stał się człowiekiem. Cechy, które autor im przypisuje nie biorą się z niczego, posiadają swoje uzasadnienie, dzięki czemu czytelnikowi łatwiej jest zrozumieć ich zachowania, które nierzadko pozostają trochę sprzeczne z logiką.

„Ja w każdym razie zawsze lubiłem budować. Wielkie rzeczy. Już w dzieciństwie budowałem wielkie pałace z klocków lego, o wiele większe niż inne dzieci. A na prawie odkryłem, że jestem poskręcany inaczej niż te małe ludziki ze swoimi małymi myślami.”

Pentagram czyta się bardzo szybko. Styl Nesbo niesamowicie mi odpowiada, ponieważ narracja na tyle wprowadza nas w sytuację, że wszystko wydaje się być na swoim miejscu. Poza tym, co ważne, Nesbo wplata w książkę, której przeznaczenie zdecydowanie jest rozrywkowe, wiele mądrych słów i przemyśleń, które niejedną osobę mogą skłonić do zastanowienia się, zarówno nad własnym życiem, jak i nad tym co motywuje i napędza innych. A dzięki temu - fabuła wydaje się być o wiele pełniejsza, głębsza.



Przypominał jedną z tych niemogących zaznać spokoju dusz, które wędrują wzdłuż brzegu rzeki, a przewoźnik nie chce ich zabrać na drugą stronę. Trochę znam to uczucie. Wiem, jak to jest, gdy kąsają ci, których się karmiło. Odrzucenie, gdy wyjątkowo to ty potrzebujesz pomocy. Odkrycie, że na ciebie plują, a ty nie masz na kogo napluć. Powolne zrozumienie tego, co musisz zrobić. Paradoksalne jest oczywiście to, że kierowcy, który się nad tobą zlituje, poderżniesz gardło.”

Trudno mi w tym przypadku napisać coś więcej. Zagadka kryminalna jest tak dobra, że od książki ciężko było mi się oderwać. W zasadzie przeczytałam ją w dwa wieczory. Losy bohaterów są na tyle interesujące, że od razu musiałam sięgnąć po kolejną część (jej recenzji możecie niebawem spodziewać się na blogu). Mam wrażenie, że wrócił mój Nesbo. I mój Harry. Ten, którego poznałam w pierwszych dwóch tomach cyklu. Ten tom im dorównuje i przywraca mi apetyt na kryminały tego Autora. Książka otrzymuje ode mnie ocenę 8/10. I oczywiście polecam wszystkim miłośnikom skandynawskich kryminałów. 

Zetknęliście się już z Nesbo? Lubicie jego twórczość? A może polecacie jakieś kryminały, które podobnie jak ten doprowadzają do czytelniczego zatracenia? 

Koniecznie podzielcie się swoją opinią w komentarzach! 

Pozdrawiam Was serdecznie! 



czwartek, 5 października 2017

#10 Joy Fielding – Zawsze ktoś patrzy, czyli o tym, czy potrzebujemy lornetki, by znaleźć kryminał w kryminale.


Książkę kupiłam pod wpływem emocji. Albo raczej na zasadzie – o leży książka, wezmę, nikt nie zauważy. Schowam w wózku, między chlebem a serem, ukryję pod makaronem, pójdzie gładko, będzie przyjemnie. Jak widać na zdjęciach – książka trochę ze mną przeszła (ja z nią też, ładnie mi się odwdzięczyła za zwiedzanie plaż i parków!). Ciągle jakoś siedziała mi w tyle głowy, fabuła wydawała się ciekawa, kryminał obyczajowy to coś co lubię, w końcu zawsze wypatruję życia prywatnego bohaterów i czekam na nie z niecierpliwością. Wydawałoby się – jak znalazł.

Kiedy zaczęłam czytać, nastawiłam się, by się nie nastawiać, by się niczego nie spodziewać i nie mieć wysokich oczekiwań. W końcu książka ma być lekka, przyjemna, typowo podróżna, taka do autobusu i poczytania w przerwie na „lunch”.

Ludzie mówią, że nie ma sensu denerwować się tym, na co nie ma się wpływu. Zwykle sprzeciwiałam się temu, ale to było zanim u mojej matki zdiagnozowano raka, zanim patrzyłam bezradnie jak choroba odbiera jej siły, uśmiech, w końcu życie, zanim mój ojciec umarł na rozległy zawał, parę tygodni po tym jak pomyślnie przeszedł badania kontrolne. Zanim tamten człowiek znalazł mnie w kępie słodko pachnących krzaków i odarł z ubrania, godności i resztek wewnętrznego spokoju. Przekonanie, że panujemy nad swoim losem – teraz już to wiem – jest w najlepszym razie nieszkodliwym złudzeniem, a w najgorszym podstępem, prowadzącym do katastrofy.”

Na pierwszym planie książki ukazuje się nam pani detektyw – Bailey Carpenter. Kobieta ta zostaje brutalnie zgwałcona podczas wykonywania swojej pracy i traci grunt pod nogami. Przeżywa coś, co można by określić traumą, czy też zespołem stresu pourazowego. Z brutalnego gwałtu pamięta niewiele, może poza czarnymi butami firmy Nike i głosem gwałciciela chrypiącym „powiedz, że mnie kochasz.”. Bailey Carpenter ma też dość skomplikowaną sytuację w życiu prywatnym – zarówno jeśli chodzi o rodzinę, jak i w sferze miłosnej. Jak wiadomo sprawy spadkowe, w których gra toczy się o wielkie pieniądze, zwykle sprawiają, że okazuje się, że mamy rodzinę większą, niż mogłoby się wydawać. 

Bailey i Heath są rodzeństwem. Ich ojciec, władający sporą fortuną, postanawia całe pieniądze zapisać swoim ukochanym dzieciom. Sęk w tym, że ze wszystkich, tymi ukochanymi jest tylko ta dwójka. Ich przyrodnie rodzeństwo postanawia założyć sprawę w sądzie i walczyć o spadek. Do tego wszystkiego Heath jest niezbyt odpowiedzialnym młodym człowiekiem. Oczekuje wielkiej kariery w showbiznesie, jara trawkę i znika na wiele tygodni, podczas gdy jego siostra próbuje radzić sobie ze swoim życiem. Na pomoc przychodzi jej Claire – przyrodnia siostra Bailey oraz jej córka. Dzięki nim główna bohaterka uczy się na nowo radzić sobie z życiem. Jednocześnie poszukuje oprawcy, gdyż nigdy nie będzie czuła się całkowicie bezpieczna, dopóki on pozostanie na wolności.



„Heath miał tendencje do znikania, często na kilka dni, zwykle w gęstej chmurze marihuanowego dymu.”

Zarys fabuły wciąż brzmi całkiem interesująco, choć właśnie jak na kryminał, który czyta się w ramach rozrywki i chwilowego oderwania się od rzeczywistości. Nie chcę zdradzać Wam zbyt wiele, bo domyślam się, że część z Was ma tę książkę na półce i czeka ona na swoją szansę. Przez większość książki jednak akcja toczy się ślimaczym tempem. Owszem, myślę że sama sytuacja wymagała wprowadzenia w ciężki klimat traumy, jednak może to zniechęcać. Mnie nie odstraszyło tak bardzo, choć przydałoby się, by między wierszami więcej rzeczy układało się w całość.

Bailey jest typową bogatą dziewczyną, wychowaną w cukierkowych warunkach. Podobnie jest z Heathem – dużym chłopcem, Piotrusiem Panem, biegnącym za marzeniami. Claire natomiast jest ich przeciwieństwem. Przez to, że musiała zmagać się z brakiem funduszy, twardo stoi na nogach i mierzy się z rzeczywistością każdego dnia. Porządna, dobrze zorganizowana, samotnie wychowująca córkę realistka. Najciekawsza w tej fabule mimo wszystko wydaje się właśnie córka Claire – Jade. Zbuntowana nastolatka, której charakter i zachowania mimo wszystko świadczą o rozsądku i inteligencji. Niestety, fabuła się delikatnie mówiąc sypie. Tego, co napisałam w opisie książki, dowiadujemy się już na pierwszych 20 stronach, a potem nie uzupełniamy tej wiedzy za bardzo. Bailey boi się mężczyzn i kontakt z nimi sprawia jej trudność, co jest zrozumiałe. Zaczyna ona identyfikować niemalże każdego mężczyznę w średnim wieku jako możliwego gwałciciela. Policja niekoniecznie jest zainteresowana sprawą, więc tak naprawdę nikt nie może jej pomóc.

Nie zwariowałam. Nie wszyscy mężczyźni są nieodpowiedzialnymi kłamcami. Nie biją swoich dziewczyn. Nie kłamią, że nie sypiają ze swoimi żonami, nie organizują narkotykowych orgii w sypialni zmarłego ojca. Nie wszyscy są gwałcicielami. A ja nie zwariowałam.”

Narracja jest pierwszoosobowa, ale nie przeszkadza to w odbiorze książki. Taki był zamysł i to szanuję. Nie jest moim zdaniem ani wybitnie dobra, ani też zła. Jest prowadzona w sposób normalny, nie mam tu chyba nic do zarzucenia. Z pewnością nie jest też ona źródłem inspirujących cytatów, ciętych ripost, czy głębokich przemyśleń nad życiem, do czego przyzwyczaili mnie inni pisarze, ale jednocześnie, w moim odczuciu,  nie powinno to stanowić podstawy do oceny powieści kryminalnej. Cytaty, które tu przedstawiłam, to niestety wszystkie jakie mnie zainteresowały i jakie udało mi się wyłapać w całej powieści.


Książka jest po prostu mocno średnia. Pasowałoby tu określenie supermarketowa, gdyby nie fakt, że w dzisiejszych czasach w marketach można dostać prawdziwe perełki i do tego jeszcze pachnące nowością. Średnio zaskakująca, a zakończenie wydaje się być trochę wyjęte z kontekstu. To znaczy nie powiem, żeby nie było pewnego rodzaju niespodzianką, ale nie tym rodzajem niespodzianki, który w kryminałach kochamy. Mam wrażenie, że efekt idealny powinien przybierać formę „zrozumienia”. To znaczy, że nagle, gdy dowiadujemy się kto za czym stoi, wszystkie wcześniej podane elementy układanki powinny magicznie złożyć się w całość, tak, by nasz mózg nagle pojął wszystkie wskazówki i zrozumiał. Tutaj efekt zaskoczenia, był typową niespodzianką na zasadzie – aha, ok, a dlaczego tak? I do tego nikt nie podał odpowiedzi na to pytanie. Autorka nie raczyła wyjaśnić. Pozostałam z niesmakiem braku motywu, z poczuciem, że główna bohaterka nie była w stanie używać swoich szarych komórek, jak dorosła kobieta, ani słuchać rad tych, którzy chcieli jej coś uzmysłowić.

Szczerze, może powinno się tę książkę oceniać, jako obyczajówkę, ale wtedy i tak czegoś jej brakuje. Może właśnie tej bliskości z bohaterami. Jako kryminał natomiast pozostawia nas z brzęczącym w głowie pytaniem: dlaczego? I choć mogę znaleźć sobie milion wyjaśnień, to te wyjaśnienia przeczą wówczas inteligencji, jak i instynktowi głównej bohaterki. W którejkolwiek kategorii bym jej nie ulokowała, zasługuje chyba jedynie na ocenę 5/10. 

A Wy? Czytaliście "Zawsze ktoś patrzy"? A może inne pozycje tej Autorki? Co sądzicie? 

Pozdrawiam Was serdecznie! 

poniedziałek, 2 października 2017

#9 Jak Ci minął wrzesień? Czyli słów kilka o tym, jak minęły mi początki jesieni.


Hej!

Dla mnie wrzesień, to już zdecydowanie jesień!
A jak jesień to herbata, herbata i jeszcze raz herbata, gorąca czekolada i książki.W sumie, to nie tyle książek, ilu się spodziewałam, ale w końcu - hej! Nie czytam na akord, tylko dla przyjemności :)

A więc książkowo przedstawia się to następująco:



Pierwszą przeczytaną książką była:  Playlista dla dwojga - krótka, lekka i całkiem przyjemna młodzieżówka, głównie faktycznie dla młodszych odbiorców, chociaż nie wzbudziła we mnie, jak pewnie wiecie, negatywnych emocji. Czytało się ją szybko i czas z nią spędzony kwalifikuję jako udany! 6.5/10




Potem nadeszło delikatne rozczarowanie. Po zachwycie nad pierwszym i drugim tomem cyklu Nesbo z Harrym Hole i nieco słabszym (w moim odczuciu) tomie trzecim, sięgnęłam po "Trzeci Klucz" i miałam nadzieję na coś więcej. Mimo wszystko książkę uznałabym za dobrą, zabrakło mi emocji i wejścia w książkę, ale tak czy inaczej polecam bardzo czytelnikom kryminałów i przyznaję jej 6/10 (chociaż poplątała mi się skala i być może, z perspektywy czasu, dałabym jej jednak 7, ponieważ...)




Ponieważ następny był Harlan Coben i jego "Tęsknię za Tobą". Na pewno książka lekka i czytająca się z dużą łatwością. Idealna na dłuższą podróż pociągiem, choć rozczarował mnie zarówno sposób prowadzenia narracji, jak i sama fabuła. Na samym początku odniosłam wrażenie, że książka przypadnie mi do gustu, to im dalej w las, tym więcej pojawiało się wątpliwości. Aczkolwiek wiem, że Coben ma wielu czytelników i nie twierdzę, że jego książki nie mogą się podobać, to po prostu nie mój styl, a przynajmniej jeśli chodzi o tę, konkretną, pozycję. Książka dostała ode mnie również 6/10.




Można powiedzieć, że miesiąc ten obfitował w "średniaki", ale całe szczęście Anders de la Motte i jego [geim] przełamali tę statystykę. W tym przypadku, odwrotnie niż u Cobena, początkowo byłam średnio zadowolona z nadużywania wulgaryzmów i języka Autora. Z każdą kolejną stroną jednak okazywało się, że od książki nie da się oderwać, a fabuła była naprawdę wciągająca. Zakończenie wbiło mnie w fotel i sprawiło, że (autentycznie!) otworzyłam usta za zdziwienia! A warto pamiętać, że jest to debiut tego Autora. Tym samym książka dostała 7/10 i mam nadzieję, że kolejna część będzie jeszcze lepsza!




ale, ale. Jak idzie lepiej, to należałoby trochę spaść w dół. Przeczytałam również (jak wiele osób w tym miesiącu :P) książkę J. Fielding - Zawsze ktoś patrzy. Recenzji możecie spodziewać się na dniach, powiem Wam tylko, że mnie nieco rozczarowała. Można by powiedzieć, że rozwiązanie sprawy nieco ratuje sytuacje, ale mimo wszystko książka była dość przewidywalna i niewiele się w niej działo. Wciągało pierwszych kilka stron, kiedy mieliśmy nadzieję na to, że to będzie świetna pozycja, i kilkadziesiąt ostatnich, gdzie wreszcie coś się zaczyna dziać. Zdecydowanie zaliczyć ją należy do kategorii - kryminał obyczajowy, gdzie więcej jest obyczaju, a kryminał zepchnięto na dalszy plan. Jeśli więc lubicie obyczajówki, a wątek kryminalny ma być tylko dodatkiem, to polecam.Książce przyznam 5.5/10 i raczej więcej nie sięgnę po tę Autorkę, choć wyznaję zasadę - nigdy nie mów nigdy.

Jeśli chodzi o filmy, to trochę się ich nazbierało, ale chciałam się wypowiedzieć głównie o dwóch, ze względu na ich powiązania z książkami.

Obejrzałam pierwszą część cyklu Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy, czyli Złodzieja Pioruna, przekonana, że będzie to bardzo słaba ekranizacja (sądząc po recenzjach pojawiających się w sieci), ale nie mam ogromnych zastrzeżeń do samego filmu. Próbowałam potraktować go, jako osobny film, choć jasne, pojawiło się wiele kwestii, które w książce nie miały miejsca i wydaje się, że główny wątek książkowej fabuły, w filmie nie został poruszony. Mimo wszystko sam film oglądało się przyjemnie, postaci były całkiem sympatyczne. Rozczarowało mnie, że nie było mojej ulubionej sceny (Afrodyta, Ares, pająki, te sprawy), na którą naprawdę czekałam, ale filmowi przyznałabym 7/10.

Drugi film, o którym chciałabym Wam powiedzieć kilka słów to Ponad Wszystko. Nie wiem czy wiecie, ale w stosunku do filmów jestem chyba mniej krytyczna, niż co do książek (choć "Aplikację" musiałabym skrytykować w każdym chyba punkcie), a Ponad Wszystko uznaję za pozycję wartą uwagi. Ze wstydem muszę przyznać, że przed jej obejrzeniem nie czytałam książki i raczej już po nią nie sięgnę, bo z tego co zdołałam się zorientować, powieść odwzorowana jest perfekcyjnie. Nie uważam żeby film wgniatał w fotel, czy był zaskakujący, ale w ciekawy sposób przedstawia problem, zarówno "uczulenia na świat", jak i zauroczenia. Spokojnie mogę Wam polecić ten film także ze względu na fajną grę aktorską i świetne obrazy, jakie wykreował reżyser.Tu również skłaniam się ku ocenie 7/10.

Oglądaliście któryś z tych filmów? Co o nich sądzicie? :)

Jeśli chodzi o muzykę - dużo blendów, dużo Taco, trochę zagranicznych jesiennych kawałków i obowiązkowo - RainyMood na mniej deszczowe wieczory.

W szczególności Waszej uwadze chciałabym polecić ten kawałek:


 "Byłaś niewinna i czysta jak śnieg,
Piątkowa uczennica, dojrzała ponad wiek.
Umiałaś spędzać całe dnie w bibliotece
Chłonęłaś sen o całkiem innym świecie,
Chciałaś, by tak jak bohaterce z tych książek
Przydarzył ci się piękny książe"

Aktualnie czytam "Pentagram" - Nesbo, a następnie planuję sięgnąć po kolejny tom z cyklu "Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy".

A jeśli chodzi o plany blogowe - ciągle myślę nad listą 100 pozycji, które chciałabym przeczytać. Przymierzam się też do kilku tagów. Najbardziej kusi mnie #jestemhejterem book tag oraz moje czytelnicze nawyki.

 Lubicie tagi? Jak Wam minął wrzesień? Z chęcią poczytam w komentarzach!

Pozdrawiam serdecznie!

Cassie :)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia